Polska mogła mieć swojego Revoluta. Jak Cinkciarz padł ofiarą Paragrafu 22

Polska mogła mieć swojego Revoluta. Jak Cinkciarz padł ofiarą Paragrafu 22

Dodano: 
Cinkciarz.pl
Cinkciarz.pl Źródło: cinkciarz
Osiem lat bezskutecznych starań o kredyt w bankach i na koniec zabójcza decyzja Komisji Nadzoru Finansowego, od której trudno się odwołać – tak w skrócie wygląda historia Cinkciarza wyłaniająca się z tekstów money.pl. Polski fintech chciał rzucić wyzwanie Revolutowi, ale przegrał nierówną walkę z polskim państwem.

Revolut to dziś globalna marka z piękną legendą ułożoną przez firmy najlepsze firmy PR-owskie. Oto w 2014 r. w Londynie spotkało się dwóch 30-latków – Nikolay Storonsky opowiedział Vladowi Yatsence o pomyśle stworzenia karty multiwalutowej z aplikacją w smartfonie. Koledzy założyli spółkę, w którą Storonsky zainwestował 300 tys. funtów, rzekomo zaoszczędzonych podczas pobytu w Londynie. Aplikacja oczywiście okazała się strzałem w dziesiątkę i zaczęła błyskawicznie zyskiwać na popularności. Start-upem szybko zainteresowały się międzynarodowe fundusze, wpompowały w spółkę setki milionów dolarów i tak powstał Revolut, którego dziś zna cały świat.

W tej filmowej historii niestety notorycznie pomija się kilka drobnych faktów. Chociażby takich jak to, że ojciec Storonskiego pracował w spółce-córce Gazpromu. Albo że jednym z pierwszych inwestorów, którzy uwierzyli w ten londyński start-up, był rosyjski oligarcha Jurij Milner posądzany o kierowanie gigantycznymi farmami trolli.

Polski Revolut z Zielonej Góry

Kilka dni temu Revolut ogłosił, że już cztery miliony Polaków ma jego wirtualna kartę w swoim smartfonie. Równie dobrze taki komunikat mógłby dziś wysłać do mediów polski fintech z Zielonej Góry – Cinkciarz.pl. Mógłby, gdyby nie to, że właśnie został powalony przez połączone siły komercyjnych banków i KNF.

A szkoda, bo Cinkciarz ma historię równie romantyczną co Revolut. Młody informatyk po powrocie z pracy w Wielkiej Brytanii postanowił otworzyć kantor w jednym z zielonogórskich hipermarketów. A że miał kredyt we frankach, to postanowił stworzyć usługę wymiany walut online. I tak się zaczęło. Dziś – jak czytamy w money.pl – grupa Conotoxia, do której należy Cinkciarz, ma milion klientów. Z jej karty multiwalutowej korzysta 130 tys. klientów a z jej bramki płatniczej – 400 sklepów internetowych. Gdyby Conotoxia uzyskała licencję bankową, stałaby się jedenastym największym bankiem w Polsce i mogłaby konkurować jak równy z równym z Revolutem.

Zamiast tego Cinkciarz mierzy się dziś z konsekwencjami decyzji KNF, która z dnia na dzień cofnęła Conotoxii zezwolenie na świadczenie usług płatniczych z powodu „braku zapewnienia ostrożnego i stabilnego zarządzania działalnością w zakresie usług płatniczych”. W jej wyniku klienci z dnia na dzień zostali odcięci i od bramki płatniczej, i od swoich kart multiwalutowych. Tysiące podróżnych podczas wakacji, setki przedsiębiorców i wielu innych Polaków, którzy nagle nie mieli dostępu do swoich pieniędzy.

Banki odcinają tlen

Kilka dni temu portal money.pl ujawnił dość szokujące kulisy tej decyzji. Po pierwsze, z tekstu wynika, że opóźnienia w wypłatach pieniędzy, na które od kilku tygodni skarżyli się klienci, wynikały ze zmian w systemach informatycznych, których wymagała od spółki… sama KNF. Conotoxia miała dokonywać „przepięć systemowych” w ramach realizacji 53 zaleceń pokontrolnych Komisji „zgodnych z przedłożonym harmonogramem”.

Po drugie, money.pl ujawnił korespondencję Conotoxii z KNF z sierpnia tego roku, z której wynika, że poślizgi w wypłatach były spowodowane obstrukcją ze strony banków i dostawców płatności. „Środki zawieszone w transakcjach nadchodzących od dostawców metod płatniczych są znaczące – ok 50 proc. środków z transakcji przez bramki płatnicze wpływa w okresie dłuższym, aniżeli 1 dzień roboczy (zazwyczaj 2-6 dni). Przykładowo za marzec 2024 (dla 3 dostawców bramek płatniczych) oraz za październik 2023 (dla 1 dostawcy bramek płatniczych), w skali miesięcznej była to kwota ok. 23 mln złotych (po przeliczeniu na złotówki z różnych walut” – czytamy w cytowanym piśmie do Komisji.

Co to oznacza w praktyce? Cinkciarz zgodnie z regulaminem musiał wysyłać walutę do swoich klientów w ciągu 24 godzin bez względu na to, czy banki i dostawcy płatności (tacy jak np. Adyen, BLIK czy PayPal) transferowały środki do cinkciarza w takim samym tempie. Czyli jeśli bank zwlekał z przesłaniem gotówki, to Cinkciarz musiał zakładać za klienta środki pochodzące z własnego kapitału. Wraz ze wzrostem liczby klientów te sumy rosły… Z jednej strony można więc powiedzieć, że Cinkciarz zaczął padać ofiarą własnego sukcesu, ale z drugiej – stawał się coraz bardziej wrażliwy na opóźnienia ze strony banków i dostawców płatności.

W tego typu sytuacjach większość firm posiłkuje się kredytem, Cinkciarz również szukał finansowania. Jak czytamy w money.pl, starał się o nie od lat, bezskutecznie. Banki posiadające własne kantory internetowe nie były zainteresowane kredytowaniem konkurencji. „Grupa Conotoxia, do której należy Cinkciarz, obsługuje około miliona klientów, a od ośmiu lat usiłuje pozyskać finansowanie w bankach w Polsce na rozwój biznesu, ale bez rezultatu, pomimo – jak twierdzi spółka – pozytywnego due diligence (…). Firma przekazuje money.pl, że za każdym razem kończyło się tak samo: w kuluarach miała rzekomo słyszeć, że kredytu nie będzie, bo Conotoxia jest konkurencją dla banków” – czytamy w money.pl. Jak wynika z tekstu, Związek Banków Polskich nie zdecydował się na komentarz w tej sprawie. Słuszna strategia. Konkurencji po cichu odcięto tlen, więc po co się wystawiać?

Conotoxii ostatecznie udało się po kredyt w jednym z zagranicznych banków. Jak podaje money.pl, spółka poinformowała o tym KNF z piśmie z sierpnia tego roku. Radość nie trwała jednak długo, bo finansowanie zostało odebrano po cofnięciu zezwolenia przez Komisję.

Jakby tego było mało, na koniec KNF postanowiła jeszcze w praktyce uniemożliwić Cinkciarzowi zaskarżenie decyzji i zawieszenie rygoru jej natychmiastowej wykonalności. W jaki sposób? Między innymi poprzez uniemożliwianie wglądu w akta sprawy. Money.pl nazywa to „błędnym kołem”. „By zawnioskować o zawieszenie wykonalności, spółka powinna zapoznać się z uzasadnieniem decyzji. Tyle że odebranie decyzji będzie oznaczać automatyczne wyłączenie bramki płatniczej, co siłą rzeczy obniży szanse powodzenia wniosku” – czytamy.

To coś znacznie gorszego niż błędne koło. To klasyczny paragraf 22: żołnierz może uchylić się od służby wojskowej, jeśli jest chory psychicznie. Ale jeśli złoży wniosek, to znaczy, że obawia się o własne życie, czyli jest zdrowy. W przypadku decyzji KNF jest dokładnie tak samo. Spółka może zawnioskować o zawieszenie natychmiastowej wykonalności. Tyle że powinna najpierw odebrać decyzję. Ale jak to zrobi, to nie będzie czego zawieszać, bo postanowienie będzie już obowiązywać.

To, jaki będzie finał tej historii, jest łatwe do przewidzenia. Cinkciarz zaskarży decyzję KNF i po wieloletnim, kosztownym procesie doprowadzi do jej uchylenia. Google jest pełen takich historii. Szkoda tylko, że Revolut będzie miał już wtedy nie cztery a – załóżmy ostrożnie – dziesięć milionów klientów w Polsce.

Koniec końców, na sprawę Cinkciarza można jednak spojrzeć jeszcze inaczej. Przecież ten informatyk z Zielonej Góry sam jest sobie winny. Zamiast użerać się z państwem polskim, mógł uczciwie przenieść się na Litwę i tam wystąpić o licencję bankową tak, jak zrobił to Revolut. No ale skoro wolał płacić podatki w Polsce, to nasze państwo potraktowało go tak, jak traktuje wszystkich swoich obywateli.

Źródło: money.pl, DoRzeczy.pl
Czytaj także