Przez podwyżkę płacy minimalnej ani nie załamie się rynek pracy, ani nie polepszy znacząco sytuacja pracowników. Dlaczego więc rząd chce podnosić najniższe stawki płacy?
Prawo i Sprawiedliwość chce wprowadzić godzinową stawkę płacy minimalnej. Ma ona wynosić 13 zł za godzinę, a miesięczna płaca minimalna – 2 tys. zł. Rząd przebił nawet wspólne stanowisko środowisk pracodawców i związków zawodowych wyrażone przez Radę Dialogu Społecznego, w którym proponowano 12 zł za godzinę. Skąd ten pomysł? Jak tłumaczyła premier Beata Szydło podczas konferencji prasowej: „Są grupy bardzo dobrze zarabiające, rośnie średnie wynagrodzenie, cieszymy się, że poprawia się sytuacja zarobkowa w wielu miejscach. Ale jest także duża grupa pracowników, którzy mają bardzo niskie wynagrodzenia. Którzy za te otrzymywane miesięczne wynagrodzenia nie są w stanie utrzymać swojej rodziny”.
Podwyżka do 2 tys. zł i wprowadzenie „godzinówki” to posunięcia o randze symbolu, choć przecież w przeszłości zdarzały się większe podwyżki. W ten sposób pani premier dała możliwość rozegrania kolejnego sparingu „probiznesowych” liberałów z „propracowniczymi” lewicowcami i socjalnymi konserwatystami, w którym jedni wieszczą upadek firm i wzrost bezrobocia, a drudzy cieszą się z tego, że rząd znów zmusi pracodawców do podzielenia się z zatrudnionymi. Rzeczywistość jest jednak bardziej złożona i jeśli chcemy wyobrazić sobie, jakie będą skutki tej podwyżki, to warto zejść z tych utartych ścieżek. (...)