Statki PRL w pułapce Czang Kaj-szeka

Statki PRL w pułapce Czang Kaj-szeka

Dodano: 
Obraz Adama Werki Reprod. Robert Gardziński
Obraz Adama Werki Reprod. Robert Gardziński Źródło:Archiwum Historii Do Rzeczy
Działa i zbrojne desanty floty Republiki Chińskiej sterroryzowały załogi polskich statków SS „Praca” i MS „Prezydent Gottwald”.

Maciej Rosalak

Moje pokolenie może pamiętać z wczesnego dzieciństwa dramatyczne audycje radiowe. Złowróżbna muzyka symfoniczna poprzedzała komunikaty o zatrzymanych na morzu polskich statkach, o naszych uprowadzonych marynarzach, o tragicznym losie, jaki może ich spotkać w rękach zbira nad zbirami – Czang Kaj-szeka z nożem w zębach i amerykańskim automatem w krwawych rękach. Tenże łotr z Tajwanu był wymieniany obok takich zbrodniarzy, zagrażających pokój miłującej socjalistycznej części ludzkości, jak południowokoreański Li Syng-Man, zachodnioniemiecki Adenauer oraz amerykański prezydent Truman, a potem Eisenhower.

Od tamtej pory minęły dziesięciolecia, porządek świata – podzielonego na zły imperializm amerykański idący pod rękę z militaryzmem zachodnioniemieckim oraz na dobry obóz komunistyczny ze Związkiem Sowieckim na czele – został wywrócony do góry nogami. A już o fakcie porwania dwóch statków pod polską banderą – SS „Praca” i MS „Prezydent Gottwald” –na wysokości Tajwanu mało kto pamięta. A jest to historia dość ciekawa; tym bardziej, im bardziej jest niejednoznaczna.

Na początku lat 50. Azja – zwłaszcza południowo-wschodnia – przypominała wulkan. Komuniści chińscy dopiero co wyparli z kontynentu prawowity, demokratyczny rząd Republiki Chińskiej z jej prezydentem Czang Kaj-szekiem. Zajął on ze swym wojskiem ogromną i ludną wyspę Tajwan (Formozę). Dzieli ją od kontynentu Cieśnina Tajwańska o długości 360 km i szerokości od 130 do 250 km, łącząca Morze Południowochińskie z Morzem Wschodniochińskim. Na komunistyczną Chińską Republikę Ludową liczne kraje Zachodu nałożyły wtedy sankcje – również za wspieranie najazdu komunistycznej, północnej Korei na Koreę Południową, a nawet wysłanie tam na front milionowej armii.

Czytaj też:
Krwawy potop Kim Ir Sena. Jak gen. MacArthur uratował Koreę Południową

Embargo na towary dostarczane do ChRL obejmowało więc przede wszystkim broń i surowce strategiczne – zwłaszcza paliwa. Chińscy komuniści nie mieli wtedy prawie w ogóle floty, bo większość chińskich statków i okrętów uciekła od nich do portów Tajwanu. Transporty morskie do ChRL płynęły więc z ZSRS, a także z PRL – jednego z nielicznych państw „obozu” mającego dostęp do morza i rozwijającą się flotę. Polscy komuniści zawarli nawet w 1951 r. z chińskimi umowę o wspólnym Chińsko-Polskim Towarzystwie Okrętowym, zwanym z bolszewicka Chipolbrokiem, dysponującym rychło kilkunastoma statkami przekazanymi od Polskich Linii Oceanicznych. Notabene, Towarzystwo przetrwało różne zawirowania dziejowe - nawet konflikt Sowietów z Mao Tse-tungiem w latach 60. oraz odwrócenie III RP od morza z początkiem lat 90. - i kwitnie do dziś...

Statki Chipolbroku, na ogół z mieszanymi polsko-chińskimi załogami, pływały od początku lat 50. – oficjalnie w zwykłych rejsach handlowych, po wodach międzynarodowych, gdzie pozornie nic im nie zagrażało. Amerykanie i Chińczycy z Tajwanu dość szybko powzięli podejrzenia, że ich ładownie i zbiorniki zawierają towary zakazane. W 1953 r. zatrzymali pierwszy ze statków pod polską banderą, a w 1954 r. – drugi…

Tajfun z południo-wschodu

Przebieg zajęcia polskiego frachtowca na pełnym morzu przez chińską marynarkę wojenną Czang Kaj-szeka opisał Janusz Meissner w opowiadaniu „Tajfun z południo-wschodu”, w książce o tym samym tytule. Jest to fikcja literacka, opublikowana w 1955 r. w PRL, ale bezpośrednio nawiązująca do dramatu dwóch statków Chipolbroku.

Znany od lat 20. pilot i autor licznych utworów o tematyce lotniczej oraz marynistycznej, który wrócił w 1946 r. do kraju z Wielkiej Brytanii (podobnie jak jego brat, kapitan żeglugi wielkiej Tadeusz Meissner), zawarł we wspomnianym opowiadaniu akcenty w niewyrafinowany sposób satysfakcjonujące komunistycznego wydawcę. Kapitan i oficerowie nieistniejącego w rzeczywistości statku MS „Partyzant” są dzielni i wierni ludowej ojczyźnie, amerykański porucznik jest agresywny, ma długie, żółte zęby oraz wodniste oczy, a jego tajwański pomocnik jest krostowaty. Pomińmy to. Ponieważ Meissner barwnie i – co więcej – ze znawstwem tematu opisał piracką akcję, spójrzmy, jak ona przebiegała.

Czytaj też:
Przeżyłem horror rewolucji kulturalnej

Oto oficer wachtowy obserwuje morze szczególnie uważnie, bo wcześniej trzykrotnie nadlatywały nad statek samoloty, a jeden – ze znakiem US Air Force – nadał zaszyfrowaną depeszę. Oficer patrzy, patrzy…

„[…] gdy wtem jego wzrok zawadził o coś, co na krótką chwilę zaczerniało w oddali i natychmiast znikło, jakby pogrążyło się w morzu. Spojrzał znów w tamtym kierunku i dostrzegł daleki, drobny, cichy kształt, który po sekundzie zapadł pod nadbiegającą falę, aby wynurzyć się i zniknąć znowu”. Wziął więc lornetkę i „niedługo szukał: spoza obłych wzgórz wodnych wychynął maszt z dwiema rejkami i niski komin, a zaraz potem smukła wieżyczka i wąski dziób okrętu. Zwinny szary torpedowiec szedł pełną szybkością w poprzek kursu statku, przecinając mu drogę”.

Rychło kapitan poprzez radiotelegrafistę musiał odpowiadać na pytania o nazwę i narodowość, skąd i dokąd płynie oraz jaki wiezie ładunek. Wreszcie kazano mu zatrzymać maszyny. „– Nie odpowiadać – rzucił przez zęby”.

„Torpedowiec tymczasem zatoczył łuk i zrównał się z nimi. Na rejce jego masztu załopotały kolejno chorągiewki kodu flagowego: biała przekreślona niebieskim krzyżem nakazywała »przerwać wszystkie czynności i obserwować moje sygnały!«>; druga powtarzała rozkaz nadany przez radio »Natychmiast zatrzymać statek!«”. Rozkaz ten został zignorowany przez dzielnego kapitana, statek „płynął naprzód, rozwalając dziobem fale i nie zmniejszając szybkości” i tak „upłynęły dwie ciężkie minuty…”.

„Wtem na pokładzie torpedowca wszczął się nieznaczny ruch i po chwili lufa jednego z dział obróciła się w stronę statku. Ludzie wstrzymali oddech… w tej samej chwili z wieżyczki torpedowca błysnął krótki płomień i huk targnął powietrzem, a o sto metrów przed dziobem strzelił w górę srebrzysty rozprysk wody. Głośne westchnienie wyrwało się z piersi marynarzy… Rozległ się drugi strzał i tym razem pocisk uderzył tak blisko, że opadające krople wody opryskały pokład na dziobie.

– Maszyny stop! – zawołał trzeci oficer.

Usłyszeli stłumiony dźwięk dzwonka telegrafu maszynowego i natychmiast wibracja statku ustała.

– Mała w tył – powiedział kapitan.

Śruby ruszyły, woda za rufą spieniła się, pokład drgał lekko pod nogami, statek z wolna tracił pęd.

I znowu: – Stop!”.

Kiedy spełniono kolejny rozkaz – o opuszczeniu trapu z prawej burty – „łódź wypełniona chińskimi marynarzami w jasnych drelichach zbliżała się szybko. Na jej dziobie stał wysoki mężczyzna w białym mundurze z naszywkami porucznika… z pewnością nie był Chińczykiem… Stanowiska manewrowe (polskiego statku) zostały obsadzone przez uzbrojonych marynarzy z pirackiego okrętu, prawie cała załoga, z wyjątkiem starszego mechanika i dyżurnej wachty maszynowej – oddzielnie oficerowie i marynarze – stała w dwóch grupkach na przednim pokładzie, również pod strażą. W kabinie radio siedział obcy podoficer radiotelegrafista, dwaj inni stali u steru…”.

Artykuł został opublikowany w 10/2019 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.