Damian Cygan: Czy amerykańska ustawa 447 słusznie wywołuje w Polsce takie poruszenie?
Lech Obara: Przede wszystkim pamiętajmy, że Polskę chroni tzw. immunitet państwa. To zasada w prawie międzynarodowym mówiąca, że żaden kraj nie może wykonywać jurysdykcji wobec drugiego. Kolejna rzecz to majątek bezspadkowy, który zgodnie z prawem przechodzi na gminę bądź skarb państwa. Uchwała 447 nie ma mocy prawnej, żeby zobowiązywać Polskę do czegokolwiek, nie jest traktatem międzynarodowym. Pamiętajmy też o umowie indeminizacyjnej z 1960 r., zawartej między rządem PRL a rządem USA, która uregulowała kwestie roszczeń amerykańskich obywateli względem Polski. Nie jest jednak pewne, czy umowa ta dotyczy wyłącznie obywateli USA (lub ich spadkobierców), którzy byli obywatelami USA w chwili podpisania umowy, czy też również dzisiejszych obywateli USA.
Panowie uważają, że mocnym argumentem polskiej strony w dyskusji wokół ustawy 447 może być tzw. porozumienie luksemburskie podpisane przez Niemcy i Izrael w latach 50-tych. Co to za umowa?
Przemysław Gałązka: W 1952 r. w Luksemburgu RFN i Izrael podpisały traktat o rekompensatach. Niemcy przyjęły na siebie odpowiedzialność za konsekwencje zbrodni III Rzeszy oraz zobowiązały się wypłacić określone kwoty pieniędzy i zadośćuczynić Żydom zamieszkującym tereny okupowane przez Niemców w czasie II wojny światowej. W preambule traktatu podkreślono, że odszkodowania dotyczą tych Żydów, którzy zostali "wykorzenieni" z terytoriów znajdujących się pod władzą nazistowskich Niemiec, czyli także z okupowanej Polski. Traktat jest dostępny na stronie internetowej ONZ m.in. w wersji angielskiej i francuskiej.
Jakie to były kwoty?
Gałązka: Trudno dokładnie oszacować, bo płacono nie tylko gotówką, ale wysyłano do Izraela także towary w ramach pomocy gospodarczej, bo państwo żydowskie było w tamtym czasie było mocno izolowane. Szacuje się, że do 2000 r. Berlin przekazał Izraelowi ok. 38 mld dolarów. Pieniądze otrzymane od RFN posłużyły m.in. do sfinansowania izraelskiego programu nuklearnego. Co ciekawe, w 1960 r. podczas nieformalnego spotkania izraelskiego premiera Dawida Ben Guriona z szefem rządu RFN Konradem Adenauerem w hotelu Waldorf-Astoria w Nowym Jorku, Ben Gurion zobowiązał się, że w treści modlitwy za ofiary Holokaustu nie będzie słowa "Niemcy" jako sprawcy, lecz "naziści". W ten sposób Izrael odwdzięczył się za miliardy otrzymane od RFN. Niestety, przyczynił się także do zdjęcia z Niemców jako narodu odpowiedzialności za zbrodnie II wojny światowej.
Co z reparacjami od Niemiec? Czy Polska rzeczywiście może wystąpić do rządu w Berlinie z żądaniem odszkodowań, czy to temat jedynie kampanijny?
Obara: Należy odróżnić reparacje od odszkodowań. Reparacje rzeczywiście nie znajdują żadnej drogi prawnej. Pozostaje jedynie ścieżka dyplomatyczna. Natomiast jest problem ogromnych odszkodowań dla osób fizycznych oraz np. miast. Tutaj na przeszkodzie stoi jedynie immunitet państwa, o czym wspominałem wyżej. W październiku 2010 r. Sąd Najwyższy wydał wyrok, stwierdzając, że taki immunitet posiadają również Niemcy. Gdyby Trybunał Konstytucyjny w końcu orzekł, że immunitet państwa nie obejmuje spraw związanych ze zbrodniami wojennymi, to każdy obywatel mógłby przed polskim sądem uzyskać wyrok odszkodowawczy i państwo niemieckie odpowiadałoby za to swoim majątkiem na terenie Polski. Uważam, że to byłaby bardzo dobra droga nacisku. Zresztą w podobnych sprawach mamy już precedensy, np. we Włoszech. Jeżeli w Polsce – gdzie skala tych niemieckich zbrodni, zniszczeń itp. była zupełnie nieporównywalna z Włochami – otworzyłyby się takie procesy odszkodowawcze, to jest szansa, że Niemcy usiądą do rozmów i załatwią ten problem całościowo.
Czytaj też:
Roszczenia amerykańskich Żydów są bezzasadne. Mamy to na papierze
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.