• Łukasz WarzechaAutor:Łukasz Warzecha

Absurd wyborczy

Dodano: 
Wybory w Polsce, zdjęcie ilustracyjne
Wybory w Polsce, zdjęcie ilustracyjne Źródło: PAP / Darek Delmanowicz
Cisza wyborcza nie ma żadnego sensu, a jednak nikt nie chce jej znieść.

W miejscowości Devon w stanie Connecticut w USA obowiązuje zakaz chodzenia tyłem po zmroku. Źródła tego absurdu nie są znane. Jest to natomiast z pewnością jeden z najbardziej bezsensownych zakazów na świecie. W jednym rzędzie z podobnymi kuriozami amerykańskiego prawodawstwa można postawić polskie przepisy o ciszy wyborczej. Przepisy o ciszy wyborczej zawarte są w rozdziale 12 Kodeksu wyborczego, w artykułach 107 i 115. Ten pierwszy powiada: „W dniu głosowania oraz na 24 godziny przed tym dniem prowadzenie agitacji wyborczej, w tym zwoływanie zgromadzeń, organizowanie pochodów i manifestacji, wygłaszanie przemówień oraz rozpowszechnianie materiałów wyborczych jest zabronione”.

Ten drugi mówi: „Na 24 godziny przed dniem głosowania aż do zakończenia głosowania zabrania się podawania do publicznej wiadomości wyników przedwyborczych badań (sondaży) opinii publicznej dotyczących przewidywanych zachowań wyborczych i wyników wyborów oraz wyników sondaży wyborczych przeprowadzanych w dniu głosowania”. Do tego dochodzi definicja agitacji wyborczej, którą zawiera artykuł 105 i która brzmi: „Agitacją wyborczą jest publiczne nakłanianie lub zachęcanie do głosowania w określony sposób, w tym w szczególności do głosowania na kandydata określonego komitetu wyborczego”. Za złamanie ciszy karze nie, jak się często uważa, Państwowa Komisja Wyborcza, ale sąd. I to on musi ostatecznie potwierdzić, że do naruszenia ciszy wyborczej doszło. Te przepisy są brutalnym gwałtem na zdrowym rozsądku – i w zderzeniu z rzeczywistością, i z praktyką, jakby tego było mało, zakładają traktowanie obywateli jak niedojrzałych głupków, niezdolnych do podejmowania decyzji, o ile dobry „kapitan państwo” nie pokaże im, jak to zrobić, nie otoczy ich opieką i nie poprowadzi za rączkę.

Agitacja, czyli co?

Spójrzmy najpierw na definicję agitacji. Mówi ona wyraźnie, że „agitacją jest nakłanianie lub zachęcanie do głosowania w określony sposób”. Czyli agituję, jeśli mówię: „Głosujcie na partię X” albo „Głosujcie na pana Y”. Ale przecież nie agituję, rozmawiając o szansach poszczególnych ugrupowań, oceniając ich kampanię czy kwalifikacje. A jednak wszystkie duże media i zdecydowana większość małych w jakiejś bezrozumnej panice upierają się, żeby w czasie ciszy wyborczej w ogóle nie wymieniać nazwy żadnej polskiej partii politycznej. Nie ma odważnego, który by ten uzus podważył i przetestował rozumienie pojęcia agitacji wyborczej przez polskie sądy. I to mimo że dla dużych mediów potencjalna kara w wysokości 5 tys. zł nie wydaje się zbyt wielką ceną.

Interpretacja zakazu jest kompletnie niespójna. Nie bardzo wiadomo, dlaczego uznano, że w czasie ciszy wyborczej pojazdy opatrzone reklamami wyborczymi mogą stać zaparkowane, lecz nie mogą jeździć. Tyle że nie wszystkie – bo zakaz nie obejmuje pojazdów komunikacji miejskiej. Te jeździć oczywiście mogą. Dlaczego są traktowane inaczej niż prywatne samochody? Nie wiadomo.

Od wielu lat jest jasne, że media społecznościowe jawnie podważają polskie regulacje. Nikt nigdy nie podjął się interpretacji podawanego przeze mnie wielokrotnie przykładu: Jak ma się cisza wyborcza do agitacyjnego wpisu, który ktoś umieściłby na swoim zamkniętym profilu na Facebooku (którego siedziba jest poza Polską), siedząc w kawiarni w Czechach choćby i sto metrów od polskiej granicy? Zwolennicy ciszy wyborczej zbywają to pytanie ogólnikami o jej pożytecznej roli. Zbywanie się skończy, gdy opisany przypadek się zrealizuje – co kiedyś nastąpi, biorąc pod uwagę, że już od wielu cykli wyborczych Internet jawnie kpi z polskiego prawa. Dotyczy to i agitacji, i podawania rezultatów exit poll w dniu głosowania w lekko tylko zamaskowanej postaci. Wszyscy to wiedzą – i wszyscy udają, że nic się nie dzieje.

Postawione przeze mnie wyżej pytanie nie jest zresztą czysto akademickie. Cisza wyborcza obowiązuje bowiem jedynie na terytorium Polski, tymczasem prawa wyborcze mają również Polacy mieszkający za granicą. Tam zaś media nie są niczym skrępowane i mogą polskie wybory komentować czy nawet prowadzić agitację podczas ich trwania. Ba, sami wyborcy mogą taką agitację prowadzić w dniu wyborów, ustawiając się w pobliżu lokalu wyborczego, mieszczącego się w polskich ambasadzie lub konsulacie. Można założyć, że jeżeli nie będą blokować wejścia i zachowają rozsądny dystans, to nikt ich stamtąd nie powinien przeganiać. Mamy zatem nierówne traktowanie wyborców w kraju i za granicą.

Pogarda dla obywateli

Istnieje grupa ludzi, którzy deklarują poparcie dla ciszy wyborczej, bo – jak twierdzą – wreszcie mogą sobie odpocząć od polityki. Trudno zrozumieć, dlaczego nie mogą po prostu nie włączać telewizora i radia, a w Internecie nie sprawdzać informacji politycznych. Czy aby odpocząć od agitacji, naprawdę trzeba uchwalać krępujący wolność słowa przepis, obejmujący cały kraj? Czy obywatele zachwyceni ciszą wyborczą właśnie z powodu, jak twierdzą, kojącego spokoju, są do tego stopnia nieporadni, że nie umieją się sami odciąć od informacji, i to na dłużej niż 24 godziny z okładem? Jeśli faktycznie to ich przerasta, to jak można uznać, że dokonają rozsądnego wyboru? Może nie powinni mieć czynnych praw wyborczych?

Przede wszystkim zaś obrońcy ciszy wyborczej w gruncie rzeczy wykazują się głęboką pogardą dla obywateli. Wysuwają bowiem niezmiennie argument, że „ludzie potrzebują odpoczynku”, żeby sobie wszystko przemyśleć. Oznacza to, że ich zdaniem, jeśli nie zapewni się obywatelom cieplarnianych warunków, to dokonają głupiego wyboru. Naprawdę tak nisko oceniają Polaków?

Można ten argument skontrować również z drugiej strony: Czy faktycznie sądzą, że skoro cisza istnieje, każdy lub choćby większa część głosujących w sobotę przedwyborczą oddaje się głębokiemu namysłowi nad programami partii i konkretnymi kandydaturami? Wątpię. Jeśli ktoś ma się namyślać, to będzie się namyślał niezależnie od tego, czy cisza jest, czy jej nie ma. Jeśli zaś nie namyśla się wcale i głosuje na podstawie czystej emocji, to również ma do tego prawo i cisza lub jej brak niczego nie zmienią. Waga głosów jest równa niezależnie od tego, jaka była motywacja wyborcy.

Nie ma zatem żadnej wartości argument, że cisza jest konieczna, aby głosy nie były oddawane pod wpływem impulsu – takie są tak samo ważne jak wszystkie inne. Co więcej – czym różni się impuls polegający na obejrzeniu reklamówki wyborczej bezpośrednio przed wyjściem do lokalu wyborczego od impulsu polegającego na obejrzeniu tej samej reklamówki w piątek wieczorem?

Równie absurdalny jest argument, że bez ciszy wyborczej do ostatniej chwili możliwe byłoby manipulowanie wyborcami. Przecież w obecnej sytuacji granicą jest północ z piątku na sobotę. Mało tego – jeżeli dojdzie do oszczerstwa czy kłamstwa wyborczego w piątek po południu, to nie ma już szansy na sprostowanie – właśnie przez ciszę wyborczą. Gdyby jej nie było, granicą byłoby jedynie zamknięcie lokali wyborczych.

Wśród przeciwników ciszy wyborczej była poprzednia PKW z sędzią Wojciechem Hermelińskim na czele. Obecna nie zabrała w tej sprawie głosu. PiS, który ma w zwyczaju traktować obywateli paternalistycznie, zawsze był zwolennikiem zachowania ciszy wyborczej, a inne siły polityczne – poza może Kukiz’15 – nie zamierzały w tej sprawie walczyć.

Jeżeli przyjrzeć się argumentom zwolenników ciszy, to wszystkie one mają mglisty, rozmyty charakter i nie odpowiadają na konkretne zarzuty. „Taki jest zwyczaj” – mówią na ogół, twierdząc, że skoro się przyjął, to powinno się przy nim pozostać. Faktycznie, sondaż z maja tego roku pokazał, że 67 proc. jest za pozostawieniem ciszy wyborczej, przeciw jest jedynie 20 proc., a blisko 13 proc. nie ma zdania. Co ciekawe, więcej było zwolenników ciszy wyborczej wśród młodszych niż starszych badanych.

Pytanie brzmi: Czy powinniśmy godzić się na trwanie faktycznie powszechnie akceptowanego rozwiązania, którego nielogiczność, absurdalność i archaiczność są coraz bardziej widoczne? Jak w każdej sprawie, tak tutaj możliwe są przecież rozwiązania inne niż zero-jedynkowe. Można pozostać przy zakazie publikowania sondaży w okresie ciszy, zarazem ograniczając zakaz agitacji do części mediów i wyłączając spod niego i tak niemożliwy do kontrolowania Internet. A przy okazji jasno definiując, co oznacza agitacja, tak aby cisza wyborcza nie paraliżowała wszelkich dyskusji o polityce. Nie wygląda jednak na to, żeby ktokolwiek był zainteresowany choćby takimi zmianami. Absurd ma trwać.

Artykuł został opublikowany w 41/2019 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także