Zapowiedzi jednego z odłamów KOD i grup lewicowych – że będą znowu blokować Marsz Niepodległości – to w istocie znakomity prezent dla organizatorów i uczestników tej zasłużonej imprezy. Konfrontacja ze wspólnym wrogiem pozwoli na chwilę zapomnieć narodowcom o problemie z tożsamością. Złośliwi twierdzą wręcz, że gdyby nie ci lewacy, marsz mógłby się w tym roku pobić sam ze sobą. To oczywiście przesada, ale faktem jest, że stosunki na prawo od PiS przypominają to, co centroprawica przeżywała 20 lat temu, w czasach Konwentu Świętej Katarzyny. Nawet uważnym obserwatorom trudno nadążyć za podziałami i naszkicować mapę, kto aktualnie z kim przeciwko komu.
Rywalizacja
Marsz Niepodległości powstał jako wspólna inicjatywa kilku środowisk, na czele z Młodzieżą Wszechpolską i ONR. Na bazie tego porozumienia zadecydowano potem o powołaniu Ruchu Narodowego oraz partii Ruch Narodowy, ale zarówno MW, jak i ONR zachowały odrębność organizacyjną, mimo że na czele Ruchu stanął były szef MW, Robert Winnicki. Grupa działaczy Ruchu dostała się do Sejmu z list Kukiza, ale gdy Winnicki postanowił ją stamtąd wyprowadzić (co zdaniem konkurentów planował od samego początku) i utworzyć osobne koło poselskie, został sam – wspomniana grupa weszła do tworzącego się, także z moim udziałem, stowarzyszenia Endecja, które zamierza działać w ramach ruchu Kukiza.
Tymczasem pomiędzy narodowcami pozaparlamentarnymi zaczęła się rywalizacja o to, kto będzie bardziej widoczny na ulicy.