Antifa – jak nie dziś to kiedy?

Antifa – jak nie dziś to kiedy?

Dodano: 
fot. zdjęcie ilustracyjne
fot. zdjęcie ilustracyjne Źródło: PAP / Jacek Turczyk
8 czerwca, dzień 97. Wpis nr 86 | Mamy nową gwiazdę mediów – Antifę. Ale ona ani tam nowa, ani gwiazda. Do tej pory publiczność nie bardzo interesowała się tym zjawiskiem, gdzieś ktoś coś słyszał, ale, zwłaszcza w Ameryce, to do zamieszek były to jedynie chłopaczki ubrani na czarno, kręcący się koło wszelkich manifestacji, które zaostrzali, ale dotąd tylko słowem.

My znamy Antifę, również z gościnnych występów niemieckich towarzyszy na Marszu Niepodległości w 2011 roku, więc wiemy, że oni od gadania nie są. To akcja bezpośrednia i zaraz zobaczymy czego.

Mamy więc jak gdyby dwa podejścia; europejskie i amerykańskie. Najpierw co je łączy. Po pierwsze Antifa to organizacja o zasięgu światowym, o hybrydowej strukturze pozbawionej (na razie) widocznego centrum. Dlatego np. Trumpowi będzie ciężko ją zdelegalizować, bo w sensie prawnym… nie istnieje. Jej celem jest zmiana porządku świata z wykorzystaniem wszelkich środków, z przemocą włącznie. Nowy (wspaniały?) świat ma mieć podstawy ostro lewicowe, z dużą dozą anarchizmu przebranego w wolnościowe hasła (w deklaracji, bo jak wiemy z historii wszelkie lewackie rewolucje grzęzły w krwawej jatce dyktatury, antypodach anarchii). Środkiem do celu ma być konflikt poprzez zaostrzanie różnic. To cechy wspólne. Oczywiście jest jeszcze wiele innych, ale dla zainteresowanych (struktura, finansowanie, strategia) odsyłam do wykładu doktora Ozdyka.

I tu już mamy, taktyczne, różnice pomiędzy Stanami a Europą. Jako że radykalna lewica bezpośrednia szuka konfliktu, to przystosowuje jego charakter do odbiorcy i terenu. I tak, jak w USA, która nie doświaczyła faszyzmu w działaniu, najlepiej dzieli konflikt rasowy, tak w miarę (jeszcze) jednolitej kulturowo i rasowo Europie polem konfliktu jest faszyzm. A faszyzm ma długą i złą historię w Europie, nie trzeba więc kombinować by się do niego odwołać z natychmiastową wykalkulowaną reakcją społeczeństwa. Mechanizm jest prosty – jeśli my jesteśmy antyfaszystami, to każdy kto się z nami nie zgadza (w ostrzejszych formach – aktywnie nie popiera) jest faszystą. To samo z rasizmem w USA. Ten sam mechanizm, ten sam szantaż.

W Europie mamy większe przegięcie, bo Antifa jest podmiotem politycznym, który ma już swoich zwolenników, ba – przedstawicieli, choćby i w Bundestagu. Ostatnio niektórzy niemieccy posłowie manifestowali w czasie obrad czynem i słowem swoją sympatię z Antifą i nie była to tylko domena komunistów zasiadających w niemieckim parlamencie, ale i Zielonych, przedstawicielka, których oflagowała się sztandarem Antify w trakcie obrad. W dodatku jest to organizacja, do której różnymi kanałami napływają publiczne pieniądze, przeznaczone do kolorowania społecznej tęczy, coraz częściej wyłącznie na czerwono. My mamy tu też swój skromny, polski wkład, od kiedy kandydat na prezydenta sprezentował swemu miastu wydatek kilku milionów złotych na naukę „gier ulicznych”, które jak się je obejrzy, są krótkim kursem robienia miejskich zadym. U nas to niewinne próby i odgrzewanie importowanych haseł, choć tytuły warsztatów „Własność prywatna to kradzież”, „Zatrzymać system. W stronę strajku społecznego”, „Taktyki miejskie/uliczna gimnastyka, czyli techniki działania grupowego” czy „My jesteśmy kryzysem (Kapitału)” – robią wrażenie. No ale w Niemczech, to już polityczna norma.

Ja mam na ten temat swoją perpsektywę, bardziej strategiczną niż taktyczną. Wydaje mi się, że lewicowa ideologia po zapaści ZSRR oraz satelitów i kompromitacji ustroju, którego świat nie widział, wcale nie zwinęła żagli, nawet nie hibernowała się. Działała powoli, bez szczególnego centrum, sącząc swoje ideolo przez media i instytucje, które opanowała (szkoła frankfurcka mówiła, że trzeba opanować instytucje) i dorobiła się w głowach społeczeństw kompletnego chaosu, który chciała wywołać i utrwalić jak przyjdzie godzina próby. Z jednej strony nie ma żadnych pewnych wartości, z drugiej „się należy” i mamy gotowe sfrustrowane tłumy na ulicę. Potrzebny tylko impuls światowy, przemożny i niepomijalny (tu kwestię czy dziś to korzystanie z przypadku, czy światowy spisek pozostawiam wyobraźni czytelników). I moim zdaniem koronawirus jest najlepszą (może jedyną) okazją by nowa postać komunizmu wreszcie wyszła z ukrycia. Po tak długo i troskliwie ciułanym kapitale dezintegracji społeczeństw pora wyjść na świat, zdestabilizować go w zamęcie przemocy, by zniszczyć znienawidzone, bo uznawane za opresyjne, podstawy dzisiejszego świata. I kiedy czarni rzucą się do gardeł białym, faszyści demokratom a biedni bogatym – wtedy na zgliszcza starego ładu wyjdziemy my. Cali na… czerwono.

Nowa postać komunizmu po prostu odrobiła lekcję nachalności swoich poprzedników. Podgrzewała w ideologicznym akwarium żabę tak ostrożnie, że ta nie zorientowała się, że się już gotuje. Ich poprzednicy byli za bardzo napaleni i od razu wrzucili żabę do wrzątku terroru, co jak wiadomo skończyło się dla nich źle, zaś żaba zapamiętała ten szok. Dzisiejsi towarzysze odrobili tę lekcję, tu się udało. Zamiast przemocy podstawili „duraczenie”. I dziś jesteśmy świadkami przejścia na inny etap. Na społecznej świadomości już odrobiliśmy lekcje, teraz pora na akcję bezpośrednią. Mamy gotowe i „zduraczone” tłumy, i zdeterminowaną egzekutywę rozsiane po całym świecie. Jak nie teraz to kiedy?

Ja tylko czekam i patrzę. Patrzę kto po walnięciu w skałę wypełznie spod kamienia. Czyli obserwuję, kto pierwszy w mniej lub bardziej bezpośredni sposób poprze tę lewicową ruchawkę. Pamiętajmy, że role są rozpisane, nawet zawierają sążnisty udział „pożytecznych idiotów”. Teraz powoli będą się włączały kolejne warstwy narracji. A to, że policja w USA to brutale, to że zbyt duże różnice w statusie społecznym, strukturalny rasizm wpisany w ustrój USA, a to, że u nas w Europie „uchodźcy” mają tak samo, a to, że jak nie ma kłopotów rasowych, to są na pewno problemy z faszystami. A o tym kto jest faszystą decydują przecież wyłącznie eksperci, czyli… antyfaszyści. A kto chciałby się znaleźć w gronie faszystowskich dewiantów? I już widzę to w USA i Europie, widzę też i u nas. A to ktoś tam bąknie, na razie w interencie, o palącym w Polsce problemie brutalności amerykańskiej policji, a to jakiś tvn-owski profesor będzie się tłumaczył zamieszki amerykańskim rasizmem i generyczną biedą murzyńskich slumsów.

U nas to pójdzie po linii faszystowskiej, bo argumenty rasistowskie są w Polsce żałosne, jak leżenie na brzuchu w Poznaniu, które niezastąpiona Gazeta Wyborcza opisała w tytule tak: „Kilkuset poznaniaków położyło się na ulicy z rękoma na plecach. Tajniacy tylko patrzyli”. I jak tu ich nie kochać? Ja rozumiem, że GW chodzi o to, żeby tajniacy przestali patrzeć i wzięli się do rozganiania protestujących na leżąco. To by była relacja, świat by się dowiedział i… „nic nie powiedział”.

Ja mam tylko nadzieję, że jak na polskich ulicach pojawią się ubrani na czarno zadymiarze i będą podpalać Polskę, to polska policja,odwrotnie niż amerykańska, nie będzie przed nimi klękała. Bo np. taki pan Trzaskowski to już klęczy przed nimi od dawna, ba, smaruje ich grantami. I obawiam się, że jak by wygrał wybory na prezydenta, to kazałby tak klęczeć całej Polsce. I płakać, i płacić.

Jerzy Karwelis

Wszystkie zapiski na blogu„Dziennik zarazy”.

Źródło: dziennikzarazy.pl
Czytaj także