"Ktoś mnie dzisiaj wepchnął pod tramwaj. Nic nie pamiętam" – pisała na początku października Łucja G. ps. "Lu", w mediach społecznościowych. Jak twierdzi aktywistka, napastnik miał ją rozpoznać jako działaczkę środowiska LGBT i celowo zaatakować. "Lu" zapewnia, że tylko szybka reakcja motorniczego uchroniła ją przed zderzeniem z tramwajem. Ostatecznie kobiecie nic się nie stało.
Jak jednak sprawdził aktywista Waldemar Krysiak, Zarząd Transportu Miejskiego w Warszawie nie odnotował incydentu opisywanego przez kobietę.
„W sprawę włączyła się Kampania Przeciwko Homofobii, która – ignorując prawo i zdrowy rozsądek – przejęła rzekomo prowadzenie śledztwa. KPH twierdziła, że jest »w stałym kontakcie« z warszawskimi tramwajami i zbiera dowody. Jak się okazuje, było to kłamstwo” – pisze aktywista na Twitterze.
„Do ZTM nie wpłynęło bowiem żadne zawiadomienie o rzekomej próbie morderstwa, ani o żadnym innym ataku. Co więcej: ZTM na własną rękę przeszukał nagrania z tramwajów oraz potencjalne zgłoszenia motorniczych i niczego nie znalazł” – relacjonuje dalej Krysiak.
Czytaj też:
Facebook rezygnuje z "tęczowych naklejek" w Polsce. "Aby chronić osoby LGBT..."