Trwa konflikt między panami jako inwestorami, a panem Emilem Stępniem, producentem filmowym. Jak wygląda to z Pana strony?
Tomasz Piec: Jeśli chodzi o sprawy prywatne i rodzinne, które ukazały się w wywiadzie dla Państwa portalu, to nie będę się do nich odnosił. Natomiast pan Stępień oznajmił, że produkcje filmowe „Dziewczyny z Dubaju” i „Grom” nie są zagrożone. Co do filmu „Dziewczyny z Dubaju”, to nie chciałbym się odnosić.
Emil Stępień zapewnia jednak, że film powstał?
Tak, przesyła oświadczenia w tej sprawie do inwestorów. I ja w tym temacie się nie wypowiadam, bo po prostu nie wiem. Jednak ta druga produkcja, czyli film „Grom”, w ogóle nie zaczęła być realizowana. Zdjęcia nie ruszyły. Pomimo tego, że pieniądze na ten film są zbierane od trzech lat. Film miał w ciągu 20 miesięcy od podpisania umów (umowy podpisane były w 2018 roku), wejść do kin. A więc miał być w kinach pod koniec 2019 roku. Choć pieniądze zostały pozbierane od wielu inwestorów. I inwestorzy ci wystąpili nierzadko na drogę sądową. Pan Stępień nikomu nie oddaje pieniędzy dobrowolnie.
No dobrze, ale Emil Stępień tłumaczy, że film nie jest zagrożony, a jego produkcja miała opóźnienie z uwagi na pandemię COVID-19. To akurat fakt – pandemia ma miejsce, wszelka działalność producencka jest utrudniona.
To prawda, jednak problem COVID-19 to wiosna 2020 roku. A film „GROM” miał na ekrany kin wejść pod koniec 2019 roku, więc nie ma tu tłumaczenia. COVID byłby wytłumaczeniem, gdyby produkcja była planowana na bieżący, a nie ubiegły rok. Tymczasem tutaj pieniądze były zbierane od trzech lat. Ja prowadzę też egzekucję tych środków. Od czerwca udało mi się odzyskać kilkanaście tysięcy złotych, a w egzekucji jest ponad 200. Produkcja filmu jest jak najbardziej zagrożona. Spółka pana Stępnia jest wyczyszczona ze środków, a sam pan Stępień został odwołany z zarządu.
W wywiadzie z nami mówi, że ponownie znalazł się w zarządzie.
Tak, w wywiadzie twierdzi, że znów wszedł do zarządu. Nie wiem, czy tak jest, ale od listopada przynajmniej pół roku prezesem była pani Gabriela Milczarek, z którą przez kilka miesięcy nie udało mi się skontaktować, a jak twierdzi „Puls Biznesu” prokuratura prowadzi poszukiwania tej pani.
Może wróćmy jeszcze do początku – jak zaczęliście inwestować w branżę filmową? Czy przyprowadził Was Patryk Vega?
Absolutnie nie. Nie znam osobiście pana Vegi. Nasza spółka notowana jest na New Connect na warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych. I właśnie tam poznaliśmy pana Emila Stępnia, wtedy wiceprezesa GPW. Proponował nam wejście w produkcje filmowe i z tej propozycji skorzystaliśmy.
Jak z Pana perspektywy wyglądało zerwanie współpracy z panem Emilem Stępniem?
Wyłożyliśmy pieniądze na film „Pitbul. Ostatni pies”. Po realizacji tego filmu Emil Stępień zaproponował nam, że nie wypłaci nam zysków, ani włożonego kapitału, a zamiast tego przeznaczy go na nowe produkcje, czyli albo „Dziewczyny z Dubaju”, albo „GROM”. Gdy nie zgodziliśmy się i poinformowaliśmy, że nie chcemy przekazywać środków na kolejne produkcje, zaczął się konflikt. I tu jest kolejna kwestia do sprostowania – to nie pan Emil Stępień nie chciał z nami współpracować. To my nie chcemy współpracować z Emilem Stępniem. I właśnie wtedy zaczęły się kłopoty.
Czyli?
Problemy w dostępie do dokumentacji finansowej. Pomimo wyroku sądu Emil Stępień do dziś nie udostępnił nam tej dokumentacji. Nie wypłacił nawet złotówki zysku z owej produkcji, a co więcej – nie wypłacił nam nawet całego wniesionego do produkcji wkładu.
Pojawia się tu nazwisko Patryka Vegi, który poróżnił się z panem Stępniem.
Ja nie znam osobiście pana Patryka Vegi. Mówienie, że poróżniliśmy się z Emilem Stępniem, bo chcemy działać na rzecz konkurencyjnych produkcji, to jest wygodne dla pana Stępnia tłumaczenie. Prawda jest inna. Ja nie jestem absolutnie zainteresowany jakąkolwiek działalnością w branży filmowej. Ja po prostu chcę odzyskać włożony wkład i zyski z filmu „Pitbul. Ostatni pies”. Tu mam strasznie utrudnione działania, bo pan Stępień nawet na zlecenie sądu nie udostępnia dokumentacji, informacji na temat tego, ile ten film zarobił. W egzekucji mam dziś do odzyskania 200 tysięcy złotych. Ale toczą się kolejne sprawy. I tu jest kolejne kilkaset tysięcy. My mamy tu zainwestowane 900 tysięcy złotych. Gdy inni dostali 10, czy 30 proc. zysków, to my nie otrzymaliśmy nic.
Wróćmy jeszcze do początku sporu – odmówiliście współpracy przy kolejnych filmach?
To wyglądało tak – zakończyła się współpraca przy filmie Pitbul Ostatni Pies. I po nim okazało się, że pan Stępień nie chce nam wypłacić nie tylko zysku, ale też wkładu własnego. Proponuje, że możemy wybrać, czy chcemy te pieniądze przekazać na „Dziewczyny z Dubaju”, czy na „GROM”. My grzecznie powiedzieliśmy, że chcemy już zakończyć współpracę, że chcemy odzyskać wkład i to, co zarobiliśmy. Od tego momentu zaczęły się problemy, jak nieodbierane telefony, itd. W którymś momencie otrzymaliśmy większość kapitału, ale bez złotówki zysku.
Jaki był powód tego, że nie zgodziliście się na propozycję Emila Stępnia?
To był nasz trzeci film zrobiony z panem Emilem. Pierwszym był „Pitbul. Nowe porządki”. Wtedy Stępień przekonał nas, żebyśmy nie pobierali zysków, ale wszystko zainwestowali w kolejny film, czyli „Pitbul. Niebezpieczne kobiety”. Tak zrobiliśmy. Ten film też przyniósł zyski. I tu znów Emil Stępień przekonał nas do niewypłacania zysków, tylko do przekazania ich na kolejny projekt, czyli „Pitbul. Ostatni pies”. I po tym filmie znów pan Stępień chciał nas przekonać do tego samego, ale wtedy już ta sytuacja zaczęła nam bardzo się nie podobać. Zażądaliśmy zwrotu wkładu i wypłaceniu zysków. I zaczęły się problemy, w tym dziwne meile, groźby. W tej sprawie toczyło się postępowanie w prokuraturze i przed sądem, zapadł wciąż nieprawomocny wyrok.
Jest jeszcze jedna kwestia – podobno panowie mieliście ujawniać dane wrażliwe dla firmy?
Nie jest to prawda. Nie jestem żadną konkurencją dla pana Stępnia. Nie znam pana Vegi. Problem polega na tym, że pan Stępień w umowach daje zapis o tym, że nikt z inwestorów nie może pod groźbą olbrzymich kar umownych wynosić jakichkolwiek, choćby najdrobniejszych danych na temat współpracy. W efekcie pozostali inwestorzy nierzadko boją się rozmawiać i podawać informacje na temat zadłużenia pana Stępnia wobec nich. Ja i jeszcze kilku inwestorów mieliśmy odwagę ujawnić prawdę. Ale nie zdradzamy tajemnic firmowych, ani żadnych wrażliwych danych z branży filmowej. To nieprawda.
Czytaj też:
Emil Stępień: Niektórzy mają embargo na współpracę ze mną
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.