Ministerstwo Zdrowia postanowiło wyjaśnić zagadkę dramatycznego wzrostu umieralności w zeszłym roku. Główna hipoteza jest taka, że więcej osób zmarło z powodu koronawirusa, niż wynika to z oficjalnych danych. To efekt m.in. pocovidowych powikłań oraz niezdiagnozowania na czas wszystkich przypadków.
Nadwyżkę zgonów w porównaniu do 2019 r. resort szacuje na 67 tys. Ale opierając się na demograficznych prognozach Eurostatu, przyjmuje, że ponad 5 tys. z nich to rezultat starzenia się społeczeństwa.
Pozostałe 62 tys. to zgony bezpośrednio lub pośrednio będące efektem epidemii. 43 proc. z tej nadwyżki to przypadki śmiertelne zaraportowane jako spowodowane przez SARS-CoV-2. Ale w analizach wzięto też pod uwagę zgony, które nie zostały w ten sposób zakwalifikowane, ale dotyczyły osób, które wcześniej otrzymały pozytywny wynik testu. I takich przypadków było 27 proc.
"Mogą to być zgony związane z powikłaniami po zakażeniu wirusem lub zgony wśród pacjentów, którzy ulegli zakażeniu w szpitalu, będąc już w stanie krytycznym – wynika z opracowania MZ, które prezentuje "Dziennik Gazeta Prawna".
Czytaj też:
Niedzielski: Odmrażamy, ale z duszą na ramieniuCzytaj też:
Weterynarze nauczyli psy wykrywać COVID-19. Ogromna skutecznośćCzytaj też:
"Wzywam wszystkie państwa". Papież apeluje ws. szczepień