A Polacy zachowują się roztropnie, niczym wytrawni inwestorzy, wyciągając nad wyraz poprawne wnioski z niszczących giełdę posunięć polityków. Takich jak zdewastowanie przez rząd Tuska kapitałowego filaru emerytalnego (wskutek ograniczenia transferów oszczędności do OFE i znacjonalizowania połowy ich kapitałów), zmuszanie przez rządy Kopacz i Szydło giełdowych spółek energetycznych do utrzymywania upadłych kopalń, wprowadzenie przez rząd Szydło podatku bankowego.
Polacy, starając się ograniczyć ryzyko, od pewnego czasu trzymają zatem oszczędności jak najdalej od giełdy. Już jedynie 3 proc. akcji firm z GPW należy do inwestorów indywidualnych. Zamiera też zainteresowanie funduszami inwestującymi na giełdzie. Przy czym, warto zauważyć, dużo wyższą cenę płacą za to firmy z udziałem Skarbu Państwa, czyli te, na które wpływ mają politycy. Spółki te podczas ubiegłorocznego dołka – jak wyliczyła „Rzeczpospolita” – straciły na wartości aż o jedną trzecią więcej niż spółki prywatne (porównano ceny akcji 15 firm z udziałem Skarbu Państwa i 15 prywatnych z indeksu WIG30).
Rzecz jasna, można dalej udawać, że GPW nic nie dolega, że wręcz kwitnie. I organizować fety z okazji każdego „-lecia” oraz co roku zmieniać jej szefa. Można jednak też spróbować uratować to, bez czego Polska nie ma szans na szybki rozwój. Czyli odbudować zaufanie Polaków do giełdy.
Wszelako powodzenie tego planu wymagałoby nie tylko jak najszybszego zrealizowania niezłego pomysłu wicepremiera Morawieckiego, zakładającego przekazanie 75 proc. pieniędzy (szkoda, że nie 100 proc.), odłożonych w OFE przez przyszłych emerytów, do „zwykłych” funduszy inwestycyjnych, czyli – w efekcie – „ostateczne oddanie ich właścicielom” (aby te ich własne inwestycyjne konta stały się zaczątkiem nareszcie wolnych od woli polityków, naprawdę prywatnych oszczędności emerytalnych, budowanych m.in. na podstawie akcji firm z GPW).
Powodzenie planu przywrócenia zaufania Polaków do giełdy – po to, by znów zechcieli tam pomnażać swe pieniądze – wymagałoby bowiem także wycofania się państwa (czyli polityków) z tych wszystkich notowanych na GPW spółek, które do państwa należeć nie muszą (a więc dokończenia ich prywatyzacji, najlepiej w oparciu o polski kapitał), i jednoczesnego wycofania z giełdy tych spółek, które ze względu na bezpieczeństwo państwa muszą być przez władze kontrolowane w sposób właścicielski.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.