Wałęsa przywołując wydarzenie sprzed lat, przypomina, że w trakcie jego działalności opozycyjnej, w tym także w stanie wojennym, do jego mieszkania przychodzili różni ludzie. Wśród nich miał się znaleźć m.in. ok. 30-letni mężczyzna, który przyjął zlecenie zamordowania Wałęsy.
„Odwiedził mnie między innymi człowiek około 30 lat. Żona moja poczęstowała go śniadaniem, kawą, a ja papierosem. Pogadaliśmy sobie o sytuacji w kraju w pewnym momencie człowiek ten przy świadkach mówi, a ja przyjechałem Pana zabić a tu takie miłe przyjęcie… Nie mogę w tej sytuacji tego zrobić i co teraz będzie ze mną. Jestem na przepustce z więzienia zabiłem MILICJANTA, zgodziłem się zabić Pana” (pisownia oryginalna) – opowiada Wałęsa.
Jak wynika z opisu, do morderstwa nie doszło jedynie na skutek miłego przyjęcia niedoszłego zabójcy i poczęstunku jaki sprawili mu państwo Wałęsowie.
Były prezydent pisze również jakie były późniejsze losy mężczyzny, który miał wykonać wyrok śmierci na Wałęsie. Jak się okazuje, obaj zdecydowali, że wezwą milicję. Następnie mężczyzna miał zostać przewieziony na komisariat. Ostatecznie niedoszłego zabójcę podobno znaleziono wiszącego na gałęzi. „To nie jedyny podobny przypadek w mojej walce, są dokumenty, żyją jeszcze świadkowie” – twierdzi Lech Wałęsa.