„Prawa osób LGBTI są uniwersalnymi prawami człowieka i każdy powinien ich bronić” – pod tą tezą podpisali się dyplomaci mieszkający w Warszawie. Dalej napisali, że chcą „bronić społeczności wymagających ochrony przed słownymi i fizycznymi atakami oraz mową nienawiści”, i deklarują „poparcie dla starań o uświadamianie opinii publicznej w kwestii problemów, jakie dotykają środowisko gejów, lesbijek, osób biseksualnych, transpłciowych i interseksualnych (LGBTI) oraz innych społeczności w Polsce stojących przed podobnymi wyzwaniami”.
Przeczytałem ten list i cholera mnie wzięła. Czym jest taki list, jeśli nie przejawem chamstwa i buty? Kim są ci panowie i panie, żeby pouczać Polaków, jak stanowić prawo? Dlaczego zamiast za rzekomo naruszanymi prawami „osób LGBTI”, cokolwiek to znaczy, nie ujmą się za prawami katolików, których wiara obrażana jest w czasie tych wyuzdanych marszów? Dlaczego przyznają sobie prawo do wspierania przedsięwzięć, które ogromna większość Polaków, na szczęście, uważa za coś obcego i obraźliwego dla ich tradycji? Jeśli w Polsce dominuje chrześcijańska obyczajowość i przemarsze LGBTI (QPRSTCWR itd., itp.) nie spotykają się z masowym poparciem, to dlaczego działaczy tych ruchów wyręczają ambasadorzy obcych państw? Cóż to za nowy zwyczaj? Ambasador agitator – tego jeszcze nie było.
Gdyby owi dyplomaci postanowili prywatnie robić z siebie idiotów w rękach działaczy homoseksualnych, mało by mnie to przejmowało. Niech sobie demonstrują i piszą, co chcą. Jednak to, że angażują w tę sprawę autorytet swoich państw, jest czymś niedopuszczalnym. Jedni ulegają owczemu pędowi – bo tak będzie lepiej – inni, tak jak ambasador Irlandii razem ze swym partnerem, pląsają sami pod tęczową flagą na warszawskich ulicach.
Jakkolwiek by się wysilali i ilekolwiek listów by podpisali, nie są w stanie zatrzeć prostego faktu, że tak promowane przez nich związki panów i panów oraz pań i pań są nienaturalne. Na szczęście w Polsce wolno to jeszcze napisać i wolno tak uważać. I jeśli się do niej przyjeżdża, to należałoby to szanować. Polacy jeszcze nie utracili zdrowego rozumu i dostrzegają absurdalność sytuacji, kiedy to na jednym zdjęciu partner premiera Luksemburga pozuje z pierwszymi damami, występując w roli pani. Jest to co najmniej równie niedorzeczne jak próby cesarza Kaliguli, żeby uczynić ze swojego konia senatora. Szkoda, że w tamtych czasach nie znano fotografii, pięknie by się prezentował ów Incitatus obok innych ubranych w togi mężów. Tyle że dziś strach przed imperatorem zastąpił na Zachodzie strach przed polityczną poprawnością.
To, co czyni owo wzmożenie ambasadorów jeszcze bardziej kuriozalnym, to też ich lista. Doprawdy, czy oni naprawdę nie dostrzegają śmieszności? Nie widzą, że uczestniczą w absurdalnej szopce, kiedy to bronią rzekomo naruszonych praw homoseksualistów wespół z Wietnamem czy Albanią, a niechby i Ukrainą czy Czarnogórą? Dyplomaci tych państw też się znaleźli wśród sygnatariuszy. Ciekawe, kiedy dołączą do nich przedstawiciele Arabii Saudyjskiej i Pakistanu. Nie mogę się doczekać.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.