Przebudzenie prezydenta

Przebudzenie prezydenta

Dodano: 
Premier Beata Szydło i prezydent Andrzej Duda
Premier Beata Szydło i prezydent Andrzej Duda Źródło: PAP / Jacek Turczyk
Zły Tyrmand

MARCIN MAKOWSKI: Prezydent Andrzej Duda zawetował dwie z trzech ustaw PiS dotyczących wymiaru sprawiedliwości. Mam wrażenie, że nie jesteś zaskoczony.

MATTHEW TYRMAND: Nie jestem, bo wbrew pozorom prezydent nie miał dobrej alternatywy. Gdyby podpisał wszystkie ustawy, ostatecznie straciłby i tak już nadwerężony wizerunek autonomicznej głowy państwa, która nie ogranicza się jedynie do żyrowania projektów rządu. Andrzej Duda to również prawnik, który najwyraźniej dostrzegł w propozycjach zmian w Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa te same zagrożenia, o których przypominała mu część środowiska. O ile same reformy są konieczne, o tyle w państwie demokratycznym ważna jest również droga, którą się do nich dochodzi. W sytuacji tak radykalnych zmian powinna być ona transparentna i poprzedzona długą dyskusją, połączoną z tłumaczeniem społeczeństwu sensu i konsekwencji zmian. Tutaj zachowano się jak na wyścigach, ktoś chciał mieć „kastę” z głowy przed wakacjami, ale się przeliczył. Być może pod względem elektoratu prezydent nieco stracił, ale zyskał mocniejszą pozycję w stosunku do swojej macierzystej partii. Upraszczając – Adrian wyszedł z korytarza na Nowogrodzkiej. Dokąd dojdzie? Zobaczymy.

Nie masz jednak wrażenia, że prezydent poświęcił wiele, zyskując w zamian niewiele?

Moim zdaniem bez weta jego pozycja wcale nie byłaby silniejsza. Polityka, który po prostu podpisuje ustawy, nikt specjalnie nie szanuje, choć klepie się go po plecach. Andrzej Duda musiał to dostrzec i zrozumieć konsekwencje tego procesu. Szczególnie jeśli weźmiesz pod uwagę reakcje międzynarodowe i odium, które spadłoby na głowę prezydenta walczącego o reelekcję. Poza tym, przekrój osób, które protestowały na ulicach Warszawy, również mógł zrobić na nim wrażenie – to już nie tylko podstarzały KOD i koledzy Mazguły.

Oświadczenie Departamentu Stanu USA, który wyraził zaniepokojenie wymiarem sprawiedliwości w Polsce również?

Akurat tego stanowiska bym nie przeceniał. Departament Stanu nadal w dużej mierze składa się z ludzi poprzedniej administracji. Ich obraz Polski to relacje mediów opozycyjnych, zarówno polskich, jak i amerykańskich. Uważam, że Departament Stanu nie powinien mówić Warszawie, jak ma reformować swoje prawo, tak samo jak Warszawa nie poucza Waszyngtonu w sprawie prezydentury Trumpa. To polski wyborca i społeczeństwo mają wyłączny mandat do nakreślania kierunku zmian. W tym przypadku zachowali oni czujność, ponieważ rząd uległ pokusie działania w trybie rewolucyjnym, który musi budzić zaniepokojenie w państwie demokratycznym. Gdy jakaś ustawa zostaje przyjęta przez Senat bez poprawek, ponieważ większość sejmowa tego wymaga, nie jest to powód do dumy. Ludzie to zauważyli, prezydent również i to być może świadczy najlepiej, że nie ma mowy w Polsce o żadnym autorytaryzmie. Gdy są zagrożenia, państwo i jego obywatele sami potrafią je kontrolować i szukać innej drogi. Niemcy, Francja czy Ameryka nie są do tego potrzebne.

Po wszystkim osobne orędzie wygłosili prezydent i premier. Co dalej? Rozłam na prawicy?

Myślę, że ostatecznie oba ośrodki władzy dojdą do porozumienia. W idealnym scenariuszu po początkowych przepychankach uchwalą kompromisowe ustawy, które głęboko usprawniając trzecią władzę, nie będą wyglądały jak personalne czystki i centralizowanie władzy
w rękach ministra sprawiedliwości. Ten kierunek – patrząc na przeszłość Zbigniewa Ziobry – byłby dla Polski fatalny. Swoją drogą, w każdym cywilizowanym państwie po takiej porażce szef resortu podałby się do dymisji albo jak szogun rzucił na miecz. Nie oszukujmy się – projekty ustaw, choć zgłoszone przez posłów, wyszły z gabinetu Zbigniewa Ziobry. W rządzie nie powinno być miejsca dla ludzi, którzy kierują się własnym interesem.

Artykuł został opublikowany w 31/2017 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Rozmawiał: Marcin Makowski
Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także