Gdyby spółki nie potrzebowały prezesów na czele swych zarządów, ale do sprawnego kierowania nimi wystarczaliby wiceprezesi, raz po raz wspierani zmieniającymi się jak w kalejdoskopie „pełniącymi obowiązki prezesami”, to właściciele spółek z pewnością kierowaliby swymi firmami właśnie zgodnie z tą regułą – choćby dlatego, że mogliby dzięki temu zaoszczędzić na pensjach dla stałych prezesów. A skoro tak nie postępują, to pewnie taki stan – firm pozbawionych przez dłuższy czas stałego szefa zarządu – spółkom nie służy.
Dlaczego zatem większościowy współwłaściciel jednego z najważniejszych przedsiębiorstw w Polsce – warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych SA – tak lekceważy dobro tej perły w koronie polskich, narodowych firm? A owym większościowym współwłaścicielem jest Skarb Państwa Rzeczypospolitej Polskiej, w którego imieniu od wielu miesięcy działa Mateusz Morawiecki – w jednej osobie wicepremier oraz minister rozwoju i finansów. Nie umiem bowiem inaczej ocenić tego, że od niemal trzech kwartałów uosabiany przez Morawieckiego Skarb Państwa, dominujący akcjonariusz GPW SA, nie potrafi skutecznie wskazać kandydata, który mógłby bez przeszkód, zgodnie z polskim porządkiem prawnym, objąć fotel prezesa giełdy.
Najnowsza historia wyboru szefa GPW nadaje się w sam raz na ilustrację czegoś, co da się określić wyłącznie mianem złej zmiany na giełdzie, choć – to prawda – nie ma ona szczęścia do szefów od nieco dłuższego czasu. Prehistorię z okresu rządów przesławnej ekipy Platformy i PSL zostawmy jednak historykom, a sami zajmijmy się współczesnością.
Otóż wskutek bezceremonialnego przeciągania liny przez frakcje w rządzącej partii, Prawie i Sprawiedliwości – przeciągania tejże liny ponad głowami pozostałych akcjonariuszy GPW SA i wszystkich notowanych na giełdzie spółek – pracami naszego narodowego parkietu kierowały tylko w tym roku już aż cztery osoby. Najpierw Małgorzata Zaleska – jako pełnoprawna prezes. Potem Rafał Antczak – jako prezes‑nieprezes, który co prawda został wybrany na tę posadę, lecz nie doczekał się akceptacji Komisji Nadzoru Finansowego. Jeszcze później Jarosław Grzywiński – jako pełniący obowiązki prezes. No i teraz Marek Dietl, który w czerwcu uzyskał akceptację walnego zgromadzenia (ponad 50 proc. ma na nim, jak wspomniałem, Skarb Państwa), ale do tej pory nie może się pochwalić zgodą KNF. Komedia trwa więc w najlepsze (a raczej tragedia – w najgorsze) dla polskiego parkietu. Co głównym bohaterom tego dramatu – o czym łatwo się przekonać – nawet w najmniejszym stopniu nie psuje znakomitego samopoczucia.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.