Nie wiadomo, czy premier Ewa Kopacz słyszała w ogóle o powieści „Lampart” włoskiego pisarza Giuseppe Tomasi di Lampedusy. Z niej bowiem pochodzi ważne dla każdego polityka zdanie: „Trzeba wiele zmienić, aby wszystko zostało po staremu”.
W każdym razie ktoś – zdaje się, że Michał Kamiński – podpowiedział Kopacz działanie w duchu tego zdania. Premier wyrzucając z rządu kilku ministrów i nakłaniając do dymisji marszałka Sejmu, uciekła do przodu. Tak jak robił to kiedyś Donald Tusk. Z tą różnicą, że Tusk robił to dla poprawy sondaży i utrzymania popularności, a Kopacz dla ratowania życia.
Różnica jest tym bardziej uderzająca, gdy porównamy formę przeprowadzenia zmiany. Tusk najprawdopodobniej odczekałby kilka dni, tak aby nie można było postawić zarzutu, że jakiś pan Stonoga obalił jego ministrów. Kopacz ogłosiła zmianę w rządzie dzień po wybuchu afery kompromitującej sprawność państwa polskiego. Do końca swojego politycznego żywota będzie obiektem drwin. Sama pozbawiła się resztek powagi, jaką miała z racji sprawowania władzy. Na dodatek jej drżący głos i ogólna – daleka od pojęcia „leadership” – postawa po raz kolejny były ilustracją tego, co o niej po cichu mówią politycy PO, czyli „kryzys przywództwa”. (…)