Zrównanie spisku Clausa von Stauffenberga z powstaniem warszawskim przez Bronisława Komorowskiego wywołało falę oburzenia. Teraz emocje opadły, spróbujmy więc wziąć pod lupę przyczyny emocji. Dlaczego lider zamachowców nie wywoływał tyle napięć dwie dekady temu?
Polacy nigdy nie mieli złudzeń, że generalski spisek z 20 lipca 1944 r. miał być im życzliwy. Pomysł zgładzenia Hitlera był wynikiem klęsk III Rzeszy. Gdyby Führer nadal zwyciężał, dowódcy Wehrmachtu wychwalaliby go za skuteczność, tak jak czynili to w latach 1938–1942. Dopiero wydarzenia w Stalingradzie i zbliżanie się sowieckiego walca w sąsiedztwo granic Rzeszy popchnęło ich do działania. Ten brak sympatii Polaków wynikał ze znajomości z Wehrmachtem, który bywał równie brutalny co SS i gestapo.
Jeśli w ogniu debaty wobec Stauffenberga padały zarzuty przesadne, na przykład słowo „zbrodniarz”, to wynikały z odreagowywania politycznej poprawności nakazującej zachwycać się herosem filmu „Walkiria”. (…)