WOJCIECH WYBRANOWSKI: Odetchnąłeś z ulgą, gdy sąd ogłosił, że nie załatwiałeś w komisji weryfikacyjnej WSI pozytywnej weryfikacji żołnierzy tej służby?
WOJCIECH SUMLIŃSKI: „Ulga” to niewłaściwe słowo. To jest tak, jakbym przez tyle lat dzień i noc niósł potężny, przygniatający plecak i nagle mógł go zdjąć. To dla mnie jakby drugie życie. To też potwierdzenie, że można wygrać walkę ze służbami specjalnymi, pod warunkiem że się zawierzy Bogu. Do niedawna sądziłem, że takiej walki wygrać nie można, bo służby mają tyle możliwości zniszczenia człowieka, zaszczucia go, fabrykowania dowodów. Jeśli się jednak zawierzy Panu Bogu, to wszystko jest możliwe.
Wyrok sądu pokazuje, że cała sprawa była prowokacją służb specjalnych. Miała ona docelowo skompromitować komisję weryfikacyjną WSI. Może warto wrócić do roli, jaką odegrali w niej były szef ABW gen. Bondaryk i jego podwładni.
To jest bezwzględnie konieczne. Przecież cała sprawa zaczęła się od tajnej narady u ówczesnego marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego, z udziałem ówczesnego szefa komisji ds. służb specjalnych i późniejszego rzecznika rządu Pawła Grasia, szefa ABW – pana Bondaryka i oficera WSI płk. Leszka Tobiasza. To spotkanie było czymś skandalicznym. Rozmawiali o prowokacji skierowanej przeciwko legalnie działającej komisji, która weryfikowała żołnierzy WSI. Głównym rozgrywającym w tej prowokacji był płk Tobiasz, ale w pewnym momencie dołączył do niego Komorowski. Od tego się zaczęło. (...)