Nieznośnie długie objęcia” Iwana Wyrypajewa – koprodukcja z warszawskim Teatrem Powszechnym – otwierały, a „Plac Bohaterów” Krystiana Lupy zamykał festiwal kreowany przez Bartosza Szydłowskiego. (...)
Dziwną i karkołomną metodę ewangelizacji przyjął bowiem Wyrypajew: oto w błyskotliwą narrację odwołującą się do gustów nowych mieszczan, pełną zabawnych zwrotów akcji, wulgaryzmów, trafnych ironicznych obserwacji obyczajowych, wpisuje sygnały przekazu o tym, że istnieje „inny świat” i że możliwe jest przeżycie tej inności, nieskończoności ludzkiego bytu, dotarcia do siebie prawdziwego, połączenia z kosmosem, odkrycia prawdy o sobie… (...)
I zamykający festiwal Bartosza Szydłowskiego spektakl Krystiana Lupy „Plac Bohaterów” według dramatu Thomasa Bernharda. Przywieziony z Narodowego Teatru Litewskiego spektakl wystawiony w krakowskim studiu Łęg grany był z polskimi napisami, ale nie schłodziło to gorącego odbioru sztuki. (...) Wiecowy odbiór spektaklu, budowanego przecież mimo wszystko na półtonach, z kapitalną rolą Valentinasa Masalskisa jako zgorzkniałego sarkastycznego profesora Roberta Schustera, powoduje, że teatr zamiast lśnić delikatnym, pełnym rezygnacji humorem, z jakim przeżywać można okrutną rzeczywistość, serwuje agitkę pełną fałszywych analogii, czy to do Marca ’68, czy Berlina ’33.
Ale przecież polityczna gorączka, której dowodem jest wywiad udzielony przez Krystiana Lupę „Newsweekowi”, pokazuje, że w gruncie rzeczy ten odbiór wcale nie jest sprzeczny z obecnym samopoczuciem twórcy. Rozmowa pokazuje amok, w jaki wpadli artyści, gdy w wyniku demokratycznych wyborów do władzy doszli ludzie pragnący zwrócić się ku tradycyjnym wartościom i zastopować pochód nihilistycznego postępu.
(...) i w innym punkcie Krakowa serwowana jest propagitka. Bo oto Jan Klata w Narodowym Starym Teatrze widowni mocno zwietrzałego ibsenowskiego „Wroga ludu” funduje intermezzo w postaci agresywnego stand-upu Juliusza Chrząstowskiego. Postawny ów aktor staje naprzeciw publiczności jako ktoś wieloznaczny: członek trupy Klaty, człowiek prywatny, obywatel wreszcie. I oto biedny Chrząstowski budzący po równo złość, jak i współczucie (bo na premierze niezbyt sobie radzi ze spontanicznymi ripostami wygłaszanymi między innymi z widowni przez zadziornego Bogusława Sonika) podejmuje temat islamu i „uchodźców”, wypowiadając propagandowe banały żenujące przecież już w momencie premiery, gdy nieodpowiedzialna polityka Angeli Merkel stała się oczywista. Ale Klata nie skorygował gniewnych zaczepek Chrząstowskiego, jakby predylekcje ku realizacji niemieckich interesów były silniejsze od rozsądku. (...)
Przypomnijmy na marginesie, że wielbiący siebie dyrektor Starego Teatru, tak chętnie wykpiwający polską politykę historyczną, ma na swoim koncie haniebne spektakle realizujące za niemieckie pieniądze na wrocławskich scenach założenia berlińskiej propagandy: „Transfer”, będący stuprocentową egzemplifikacją ideologii Związku Wypędzonych, oraz „Titusa Andronicusa”, z kulturalnymi Niemcami i hordami polskich prymitywów. (Jak czytam w recenzji Jacka Wakara, w następnych wystawieniach Chrząstowski – oprócz znanych już pytań o „polskiego chama” – wziął się za sprawę ks. Charamsy, ale przecież i ona szybko zmieniła się w parodię… Ciekaw jestem, co teraz Klata każe wykrzykiwać w kierunku publiczno- ści skołowanemu aktorowi)… (...)