Sądzę, że Andrzej Horubała jest obecnie w Polsce krytykiem niezwykłym, można chyba śmiało powiedzieć – wyjątkowym. Poniżej postaram się udowodnić, dlaczego tak uważam. Łatwo będzie pojąć, o co mi chodzi w tej mojej pochwale stylu autora „Umoczonych”, kiedy tylko czytelnik skończy lekturę tego wstępu i wkroczy w teren sygnowany nazwiskiem Horubały. Chcę powiedzieć tyle, że mało kto dzisiaj w Polsce (nie tylko wśród uczestników profesji zwanej krytyką literacką/filmową/teatralną) z takim porażającym impetem posługuje się językiem polskim. Horubałowe pisanie płynie. Nie wiem, jak lepiej nazwać uczucie, którego czytelnik doświadcza podczas lektury jego tekstów zgromadzonych pomiędzy okładkami jednej książki. Rytm frazy, dowcip, doskonałe panowanie nad emocjami czytelnika, złośliwostki, bon moty, zabawne autokomentarze, erudycja, umiejętność łączenia zjawisk z różnych obszarów kultury, ciążenie do puenty… Można by długo wymieniać bogactwo, stylistyczne bogactwo, które podsuwa nam autor „Farciarza”. Jest w tym zabiegu autorskim, w tej wspaniałomyślności, a może nawet hojności autorskiej, jakaś… rozrzutność.
Skąd takie odczucie? Teksty, które zgromadzone są w książce „Droga do Poznania i inne zapiski”, powstawały w dosyć regularnych, tygodniowych odstępach i drukowane były w większości w tygodniku „Do Rzeczy” (ale też w dawnym „Uważam Rze” i na stronie Rebelya.pl) wciągu ostatnich dwóch–trzech lat. Inaczej jednak czyta się teksty raz w tygodniu, inaczej przemawiają umieszczone obok siebie w książce. Tam, wszystkie te literackie, retoryczne perełki, owszem, zwracały na siebie uwagę i zachwycały, tu – takie mam wrażenie – oszałamiają, onieśmielają, wydobywając niejako na powierzchnię bardzo ważną cechę krytycznego pisarstwa Horubały: to człowiek piszący, który sprawia wrażenie tego, któremu wielką, bardzo wielką radość sprawia układanie słów. Stąd mówię o swoistej rozrzutności jego gestu: Horubała nie tylko dzieli się z nami opiniami na temat wydarzeń kulturalnych, ale tak samo obdarowuje nas radością tworzenia, radością myślenia, a może – kto wie? – radością istnienia. Bo – co wcale nie jest takie częste wnaszej nie tylko krytyce literackiej – kto zna Andrzeja Horubałę, zna jego dykcję, sposób mówienia, akcentowanie, tonację głosu... usłyszy go wjego tekstach. Tak. Uważam, że to zjawisko niezwykłe i literacko bardzo ważne: że w tekście pisanym słychać żywy głos człowieka. (...)
FOT. WŁODZIMIERZ WASYLUK