To, że Polacy historią powszechną interesują się mniej niż historią Polski, to rzecz zrozumiała. Trudniej zrozumieć to, że niewielkie zainteresowanie w naszym kraju wywołuje tragiczna historia naszych Żydów. A więc losy ludzi, którzy żyli razem z nami na jednej ziemi przez blisko tysiąc lat.
Przykładem mogą być dzieje getta w Litzmannstadt, jak niemieccy okupanci nazwali Łódź. Książki na temat łódzkiej dzielnicy zamkniętej ukazują się w niewielkich nakładach, wiedza przeciętnego Polaka o tym fascynującym fenomenie jest niewielka. Jeśli nie żadna.
Tymczasem w sercu Polski przez cztery lata (1940–1944) istniało małe, autonomiczne żydowskie państewko. Państewko, które miało swoją walutę, pocztę, policję, swoje władze i swojego dyktatora. Mowa o Chaimie Mordechaju Rumkowskim.
W 1940 r., idąc na kompromis z Niemcami, Rumkowski stworzył na terenie Łodzi wielkie „miasto pracy”. Pracujący na potrzeby machiny wojennej III Rzeszy Żydzi – jako „element produktywny” – mieli zapewnić sobie przetrwanie. Przez cztery lata Rumkowski był władcą absolutnym, często nadużywając swej władzy. A jednocześnie prowadził dramatyczne – często dwuznaczne moralnie – zmagania z niemieckimi władzami o ocalenie podległych mu ludzi.
Z jednej strony walczył jak lew o przetrwanie swoich współbraci, z drugiej stosował wobec nich przemoc. A wreszcie, aby ratować resztę Żydów, zgodził się na podpisanie rozporządzenia o Wielkiej Szperze, czyli deportacji dzieci poniżej 10. roku życia.
Czy Rumkowski był kolaborantem? Bez wątpienia tak. Czy jego postawę można jednoznacznie ocenić jako negatywną? To jest już przedmiotem dyskusji. Zapraszamy do niej naszych Czytelników, przedstawiając w tym numerze „Historii Do Rzeczy” tragiczne losy getta w Łodzi i jego dyktatora