MACIEJ PIECZYŃSKI: Którą ze swoich licznych podróży wspomina pan najlepiej i dlaczego?
WOJCIECH CEJROWSKI: Jedną? Nie ma takiej. Natomiast największy entuzjazm wywołuje u mnie zawsze Meksyk, w drugiej kolejności USA. (...)
No to zabieramy czytelników „Do Rzeczy” w podróż z Wojciechem Cejrowskim. Startujemy w Mexico City, największym mieście świata. Jakie miejsca odwiedzimy w kolejnych odcinkach naszego cyklu?
To pytanie raczej do pana – bo pan pyta, ja odpowiadam. A co pana interesuje?
MACIEJ PIECZYŃSKI: Kocha pan Meksyk „bardziej niż zabytki Krakowa”. Patrząc na chaos i bezguście architektoniczne największego miasta świata, zgaduję, że to nie była miłość od pierwszego wejrzenia?
WOJCIECH CEJROWSKI: Pan tam był czy krytykuje z wyobraźni? To BYŁA miłość od pierwszego wejrzenia i trwa nieprzerwanie od 30 lat. Kolonialna dzielnica Coyoacan to miejsce, gdzie zdobywca Meksyku – Hernán Cortés – postawił swoją pierwszą hacjendę (odpowiednik naszego dworku lub pałacyku). Jest to dzielnica UROCZA i bezpieczna. Dookoła huczy największe miasto świata, a na Coyoacan panuje cisza, rosną i kwitną drzewa. Metrem z centrum 20 minut. Tam mieszkam, gdy mieszkam w Meksyku. (...)
Jakie to uczucie przebywać w największym mieście świata? Czuć ten ogrom?
Widać go tylko, gdy się ląduje, a samolot zatacza koła nad ogromnym miastem, ale potem – tam na dole – nie ma się wrażenia tłoku. Ta ludzka gromada jest raczej hałaśliwa i energiczna niż gęsta. A do tego wszędzie, zawsze gdzieś w pobliżu słychać głośny śmiech. Miasto Meksyk to radocha.