Po pierwsze więc, miał być hołdem wobec tych, którzy zginęli, ze szczególnym uwzględnieniem pary prezydenckiej. Po wtóre, unaocznieniem, że Smoleńsk to był jednak zamach, ale tak, by teza o bombach na pokładzie samolotu nie wystraszyła sceptyków i pozwoliła im wynieść z filmu przynajmniej przekonanie, iż oficjalne wersje – rządowa i rosyjska – opierają się na kłamstwie.
Miał być też oddaniem sprawiedliwości rodzinom smoleńskim – symbolicznym zadośćuczynieniem za zniewagi, jakich doznawały od państwa polskiego. Miał wreszcie pokazać, że smoleński lud spod krzyża na Krakowskim Przedmieściu miał rację w starciu z siłami ciemności. (...)
Czterech aż scenarzystów przygotowywało film i każdy pewnie ciągnął w swoją stronę, więc powstało dzieło niekoherentne, choć może i dające satysfakcję różnym grupom odbiorców. (...)
Czym więc jest „Smoleńsk”? Miejscami solidną jednak robotą filmową: okazuje się, że i sceny ukazujące aktywność prezydenta Kaczyńskiego, jak też rekonstrukcje lotu wychodzą poprawnie. Jest rzeczywistym dowartościowaniem tematu smoleńskiego, który dotychczas albo miał przyklejaną łatkę oszołomstwa, albo też był w mainstreamie przemilczany. (...)
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.