TOMASZ ZBIGNIEW ZAPERT: Tadeusz Gajcy był moim zdaniem najwybitniejszym przedstawicielem literackim pokolenia Kolumbów. A pańskim?
STANISŁAW BEREŚ: Szczerze mówiąc, nie mam ochoty na takie deklaracje, bo musiałbym podać dowody wyższości Gajcego nad Baczyńskim, gdyż to ich najczęściej zestawiano. Niestety, takich dowodów nie ma, co wiemy z beznadziejnych dyskusji na temat tego, kto lepszy: Mickiewicz czy Słowacki, Herbert czy Miłosz. Kiedy byłem młody, bez wahania wskazywałem na Baczyńskiego, bo jego legenda – jako nowego Słowackiego – narodziła się już w czasie okupacji, a w kreowanie go na poetycki brylant zaangażowali się wybitni pisarze i profesorowie. Gajcy natomiast zawsze był „brzydkim kaczątkiem”, ponieważ pochodził z biednego, robotniczego środowiska, a podziemny „salon” był inteligenckii źle tolerował pyskatych chłopców od Piaseckiego, którzy wnosili do niego polityczny ferment. Po wojnie próbowano sugerować, że stanowią „drugą ligę”, na dodatek podejrzaną politycznie, więc pewnie wielu z nas wmówiono, że Baczyński jest najlepszy. Dzisiaj już nie jesteśmy tego tacy pewni. Dowodem są opinie Herberta, Miłosza, Iwaszkiewicza, a nawet Staffa.
Związki z endecją wyniósł ze szkoły czy z domu?
Zdecydowanie to pierwsze, ponieważ uczył się w liceum ojców marianów na Bielanach, którzy pieczołowicie strzegli tradycji prawicowych, a nawet objęli duchowym patronatem Obóz Narodowo–Radykalny.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.