Wielu oglądało go dla beki, a w upadku popegeerowskiej wioski zbyt często widziano signum temporis tudzież jedną z przyczyn powrotu do władzy towarzyszy z PZPR i ZSL. W tym przypadku polityczne drugie dno nie istnieje, a Łukaszowi Kowalskiemu trudno zarzucić, że kpi sobie z cudzej biedy. Właściciele komisów powinni go ozłocić za ocieplenie wizerunku branży, kojarzonej bardziej z wampiryzmem niż filantropią. Tytułowy przybytek znajduje się w najbardziej zdeklasowanej dzielnicy Bytomia, w kręgach ludzi sukcesu nazywanego „polskim Detroit”. Przychodzą tu mieszkańcy familoków, gdy do wypłaty zasiłku zostały trzy dni i muszą coś sprzedać, np. zepsutą kosiarkę lub ząb mamuta. Kupujących jest mniej i pan Wiesław, niezmordowany w obmyślaniu kolejnych akcji promocyjnych i ulepszeń, balansuje na krawędzi bankructwa.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.