Skąd się wzięła ta porażka Stuhra, której nie jest w stanie zamaskować gdyńska nagroda, ot, to taki rytuał wskazujący, że swoich nie skrzywdzą? Wydaje się, że ten zdolny aktor, owszem, dysponujący ograniczoną paletą środków, co z niemałym trudem pozwala lokować go poza kategorią „aktor charakterystyczny”, no ale przecież za te grymasy powtarzane w każdym prawie filmie i w każdym spektaklu cenimy go najbardziej. Otóż ten zdolny aktor, wspaniale oburzający się, wspaniale odgrywający człowieka skrzywdzonego, żalącego się na własny los, wybornie dubbingujący Osiołka w „Shreku” nagle uwierzył, że jest intelektualistą. A potem jeszcze dał wiarę, że jest następcą Krzysztofa Kieślowskiego.
I choć było to wszystko powyżej jego możliwości, teraz postanowił pójść za ciosem i pokazać, że jest z niego jeszcze w dodatku Munk i Kobiela w jednym i że jest w stanie stworzyć nowe „Zezowate szczęście”. (…)