Słabo pamiętam nauczycieli luzaków. Za to tych surowych – znakomicie. Jest oczywiście granica między surowością a zwykłym czepiactwem czy nawet nękaniem (specjalistów od takich atrakcji pamięta się najdłużej). Czy profesor Paul Hunham tę granicę przekracza? W chwili, gdy go poznajemy, rozdaje uczniom świeżo ocenione prace i jest to, jak mawiała moja nauczycielka historii, „rzeź niewiniątek”. W obliczu katastrofy niektórzy próbują przetestować jego cierpliwość, co jedynie pogarsza sytuację, ostatecznie cała klasa nie tylko nie otrzyma możliwości poprawy stopni, lecz także będzie musiała spędzić świąteczną przerwę, zakuwając nowe partie materiału. Mamy bowiem zimę roku 1970, nadchodzi Boże Narodzenie, a uczniowie szkoły z internatem w Barton rozjeżdżają się do domów. Nie wszyscy – ci, których rodzice nie zechcą odebrać, pozostaną na dwa tygodnie pod opieką nauczyciela. Tym razem owa niewdzięczna rola przypadnie właśnie surowemu Hunhamowi.
Po pierwsze, dał się wkręcić kolegom. Po drugie – i ważniejsze – zostaje w ten sposób ukarany za to, że oblał syna ważnego polityka. A przecież szkoła w Barton szczyci się tym, że z niej trafia się prosto na najlepsze uczelnie. W procesie kształcenia elit uparty, staromodny Hunham jest irytującą przeszkodą – szybciej wybaczy Rzymianom zniszczenie Kartaginy niż uczniowi nieprzygotowanie do lekcji. Niechęć przełożonych jest jednak niczym w porównaniu ze szczerą nienawiścią, którą darzą Hunhama uczniowie. Tego zasadniczego nauczyciela historii klasycznej gra Paul Giamatti.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.