– Po raz pierwszy mieliśmy do czynienia z protestami w ponad 30 miastach, uczestniczyło w nich w bardzo dużo ludzi. Władze nie chcą dopuścić do rozpowszechniania takich informacji – powiedział Dzikawicki.
Jak podaje wicedyrektor Biełsatu, zamieszki trwały do ok. 4 rano. Są doniesienia o jednej ofierze śmiertelnej oraz o dużej ilości rannych. Oficjalne dane mówią o ok. 3 tys. zatrzymanych. Mimo to, pojawiają się informacje, że ostatnie wydarzenia będą miały swoją kontynuację.
– Nasi korespondenci mówią, że ludzie znowu zamierzają wyjść na ulice, są doniesienia o pierwszych strajkach w dużych zakładach – stwierdził gość Polskiego Radia 24.
– Mamy do czynienia z czymś niebywałym, po raz pierwszy można powiedzieć, że Łukaszenka przegrał te wybory. Pośrednie dane pokazują, że realne poparcie dla niego to ok. 20 proc. – dodał.
Alaksiej Dzikawicki stwierdził również, że obecna sytuacja pokazuje, jak słaby jest Aleksander Łukaszenka. To jednak oznacza, że Rosja, której zależy na jak największym osłabieniu prezydenta Białorusi, może odnieść korzyści z aktualnych niepokojów w Mińsku i innych miastach.
– Na Kremlu zacierają ręce, Łukaszenka jest słaby jak nigdy dotąd a na tym im zależy. Ta sytuacja oznacza jeszcze krótszą smycz w stosunkach Białorusi z Rosją – stwierdził Dzikawicki.
Czytaj też:
Tusk próbował uderzyć w rząd. Teraz przepraszaCzytaj też:
Lisicki: Nie ma pewności, czy część protestów nie jest inspirowana przez Rosję