„Jeśli chcieli nas zadziwić swoją przysłowiową wielkością, to cóż, organizatorom, reżyserom, choreografom, karłom i tancerzom ceremonii otwarcia (…) udało się, choć wcale nie w wielkim stylu” – zauważa komentator. Byliśmy bowiem „świadkami pełnowymiarowego megashow, w którym było wszystko oprócz prawdziwego ducha olimpijskiego, który zwykle jest jego wyłącznym bohaterem”. Tymczasem po paryskiej ceremonii drużyny i sportowcy mogą być już tylko częścią zamysłu choreograficznego.
Ceremonia otwarcia igrzysk w Paryżu. "Cztery godziny parodii"
Widowisko określa on mianem „czterech godzin parodii, przechodzenia z jednego mostu kiczu na drugi i efemerycznego spektakularnego gigantyzmu” oraz wynikiem „efektów specjalnych technokratyczno-technologicznych, które są obecnie absolutnym panem Igrzysk”. Porównuje ceremonię do dania z „nowej kuchni”, w której szefowie wymieszali wszystko: pop, rock, lirykę, dodając do tych składników „zbyt hojną szczyptę niezbędnej «płynności»”.
Odnosząc się do wybrzmiewającego podczas otwarcia igrzysk hasła różnorodności, zauważa, że postawiono „na makijaż i peruki, aby przeprojektować ludzkość, która teraz wydaje się mieć sens tylko wtedy, gdy dokonuje transgresji”. „Nie bierzcie nas za moralistycznych bigotów, ale jaki jest sens przeżywania każdego globalnego wydarzenia, nawet sportowego, tak jakby była to Gay Pride? Dlaczego za wszelką cenę trzeba zamienić wioskę olimpijską w nową rezydencję starych, kochanych Village People? (dla milenialsów – tych od ponadczasowej piosenki «Y.M.C.A.»)” – pyta retorycznie Castellani.
Ostatnia Wieczerza w wersji LGBT
Porusza też sprawę „naśmiewania się” z „Ostatniej wieczerzy” Leonarda da Vinci przez „apostolat drag queens”. Nazywa to „nieuzasadnioną i niesmaczną obrazą, oczywiście nie tylko sztuki, ale także i przede wszystkim wrażliwości religijnej wielu osób”, w dodatku stojącą „w wyraźnym kontraście z głoszoną (choć jednostronnie) chęcią ochrony wszelkich przekonań, preferencji i orientacji”.
Autor komentarza zauważa, iż katastrofizm „mówi nam, że być może naprawdę żyjemy w ostatnich dniach ludzkości”. Ale jest nadzieja, którą dał „finał tej patetycznej tragikomedii Paryż 2024”. „Widać ją na pamiętnym zdjęciu pochodni zapalonej w ulewnym deszczu przez przedostatniego ją niosącego, legendę kolarstwa, Charles’a Coste, rocznik 1924, złotego medalisty w wyścigu w Londynie w 1948 roku: dzięki niemu zostały ocalone przynajmniej historia i parolimpizm (był na wózku inwalidzkim). Nadzieja tkwi we wzruszającym i wiecznym «Hymnie do miłości» Edith Piaf w wykonaniu odrodzonej Céline Dion, który był opuszczeniem kurtyny. Te dwie chwile prawdziwej wieczności rodzą nadzieję, że nawet pod Wieżą Eiffla są jeszcze: sztuka, poezja, miłość i duch olimpijski” – napisał Castellani.
Czytaj też:
Parodia Ostatniej Wieczerzy w Paryżu. Jest petycja do MKOL i ambasadora Francji