Kontrowersyjny kapłan udał się na wschodnią granicę wraz z ewangelickim pastorem. Po dotarciu na miejsce spotkało ich rozczarowanie - Straż Graniczna również ich nie dopuściła do znajdującej się po drugiej stronie granicy grupy.
– Chodziło o dwie rzeczy. Po pierwsze o to, żeby pokazać, że nasze wspólnoty religijne reprezentowane przez bp. Samca i bp. Zadarko dostrzegają ten problem i chcieliśmy nie tylko pokazać, że Kościół się od tych spraw nie odwrócił plecami, ale chcieliśmy również przekazać najprostszą pomoc – tłumaczył dziennikarzom ks. Lemański.
– Poruszyły nas te zdjęcia kobiet czerpiących ze strumienia w czasie, kiedy żołnierze piją wodę z butelek i pomyśleliśmy, że zostawimy 2-3 zgrzewki wody, tak po prostu symbolicznie – powiedział. – Odpowiedź jest "nie, bo nie". Przykro – dodał.
– To jest słynna polska metoda: "Ktoś podjął decyzję, nie możemy powiedzieć kto, jest rozkaz, ale nie możemy podać czyj, nie ma numeru tego rozkazu, nie ma daty, jego wystawienia" – kontynuował duchowny.
"Ci ludzie są za jakąś umowną linią..."
Według ks. Lemańskiego "rządzący w naszym państwie traktują nas i tych ludzi jak jakieś pionki w swojej grze". Jego zdaniem pomoc 32 osobom dla kraju tak dużego jak Polska nie stanowi żadnego problemu.
– Mam za sobą doświadczenie niełatwe, bo jestem kapelanem w zakładzie karnym i tam ci ludzie mają prawo do leczenia, do nakarmienia, zachowania ich diet. A tutaj słyszymy, że ci ludzie są tych praw pozbawieni ponieważ są za jakąś umowną linią wyznaczoną przez biało-czerwoną taśmę i szpaler policjantów oraz żołnierzy Straży Granicznej. To jest bardzo przykre – mówił przed kamerami kapłan.
Czytaj też:
Marta Lempart przyjechała na granicę. Internauci mają używanieCzytaj też:
Morawska-Stanecka: Dziwię się, że polski rząd nie korzysta z pomocy FrontexuCzytaj też:
Polaków zapytano o budowę płotu na granicy. Są wyniki sondażu