Od Autora:
Piotr Bratkowski zamiast pisać o najnowszej książce Jerzego Pilcha, skrytykowanej przeze mnie na łamach „Do Rzeczy” (25/2015), napisał o chorobie Parkinsona. I uczynił to w sposób naprawdę wstrząsający (nawiasem mówiąc, jego przejmujące osobiste świadectwo znaczy dla mnie więcej niż wiele skażonych ironią passusów o chorobie z „Dziennika” bronionego przez niego pisarza).
Oczywiście, sprawa oswajania świata z chorobami i niepełnosprawnością, czy to przez kampanie społeczne, ekspresję na blogach, publicystykę czy sztukę, to rzecz niezwykle istotna i stanowiąca nieprzecenioną zdobycz współczesnej zachodniej kultury. Dotyczy nas wszystkich, bo przecież niepełnosprawność i choroba to nasz los oraz przeznaczenie.
Czasem jednak przy okazji tego rodzaju przekazu otrzymujemy w pakiecie dziwne, niekoniecznie szlachetne rzeczy. Niekiedy choroba staje się gardą przy dość brutalnych polemicznych szarżach, pretekstem do podważania ładu moralnego lub usprawiedliwieniem tandetnej sztuki. To wszystko, moim zdaniem, powinno podlegać uważnej i krytycznej obserwacji.
Czy jestem - jak zdiagnozował mnie Bratkowski, uczyniwszy z tego nawet internetowy mem - zły i pozbawiony empatii?
Cóż, fakt, że moją złość budzi dwulicowość krytyków, którzy w rozmowach prywatnych lub na Facebooku przyznają, że „Zuza” jest książką nieudaną, za to oficjalnie – tak jak na przykład Justyna Sobolewska w „Polityce” – drukują promocyjny wywiad, idiotycznie przekomarzając się z Pilchem na temat prostytutek z ulicy Poznańskiej, fakt, że zwyczajnie wkurza mnie, gdy sztandarowa feministka nie reaguje na bzdury o płatnym nierządzie, jakie wypisuje Pilch, tylko rozpływa się w zachwytach, to naprawdę nie wyraz jakiegoś znieczulenia, lecz wręcz przeciwnie: niezgody na rezygnację – w imię fałszywie pojmowanego współczucia – z ferowania ocen: artystycznych i moralnych.
Skoro Pilch z parkinsona czyni element literackiej gry, to przecież tym samym udziela zgody, by gra owa podlegała ocenie (pisałem o tym obszerniej przy okazji omawiania kolejnych tomów jego „Dziennika”). Jeśli więc pisarz swoje wątpliwe rozważania o istocie miłości wspiera wzmiankami o własnej chorobie, to bardzo przepraszam, ale może to wzniecić we mnie pasję polemiczną. Bo zakładam jednak, że tak doświadczony autor doskonale zdaje sobie sprawę ze strategii pisarskiej, jaką stosuje.
No, chyba że mamy zupełnie zawiesić kryteria, ale chyba nie o to chodzi Piotrowi Bratkowskiemu.