Panie ministrze, jaka atmosfera panuje w obozie Zjednoczonej Prawicy po głosowaniu z 4 maja?
Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro: Zapowiedzieliśmy, że pozostaniemy w rządzie, ale nie była to łatwa decyzja. Jednak wyjście z rządu i utrata większości przez Zjednoczoną Prawicę oznacza dojście do władzy środowisk lewicowych i lewackich zdeterminowanych w ograniczaniu polskiej suwerenności i tworzenia z UE państwa federacyjnego. Nasze głosowanie nie mogło być dla PiS zaskoczeniem. Przez kilka miesięcy na forum rządu przekonywaliśmy kolegów z PiS do weta w sprawie rozporządzenia łączącego wypłatę środków unijnych z kryterium tzw. praworządności. Wskazywaliśmy, że asertywność wobec Komisji Europejskiej nie niesie zagrożenia dla środków europejskich, jakie należą się Polsce, natomiast ustępstwa mogą nas wiele kosztować.
Dlaczego Solidarna Polska tak twardo opowiadała się za wetem?
Nasze stanowisko było i jest zgodne z programem Zjednoczonej Prawicy przyjętym w 2014 r. w Katowicach. PiS zmienił zdanie i zaakceptował decyzje z grudniowego szczytu UE sprzeczne z naszym wspólnym programem.
Mówi Pan o decyzji, którą podjęła Solidarna Polska. Czy jednak groźby zakończenia koalicji nie padały również ze strony Prawa i Sprawiedliwości?
Pojawiały się w stosunku do nas tego typu sugestie. Pozostaliśmy jednak konsekwentni.
Przewodniczący klubu parlamentarnego PiS Ryszard Terlecki stwierdził, że taki scenariusz oznaczałby polityczne samobójstwo koalicjantów Prawa i Sprawiedliwości. Czy Pańskim zdaniem również sam PiS straciłby wiele w wyniku zakończenia tej współpracy?
Niektórzy zapominają, że w polityce nie chodzi tylko o reelekcję poszczególnych osób, ale również o wartości, a przede wszystkim o Polskę. Lojalnie zobowiązaliśmy się, że będziemy strzec programu, który zdecydowaliśmy się realizować. Ta sprawa nas różniła w sposób fundamentalny. Po pierwsze była to kwestia poszerzenia kompetencji UE w blokowaniu środków finansowych, które się Polsce należą. Do tej pory w kolejnych siedmioletnich budżetach Unia nie mogła zablokować pieniędzy wynegocjowanych dla naszego kraju. Teraz, w wyniku zgody Polski na grudniowym szczycie będzie mogła to uczynić. Dotychczas KE nie mogła nakładać na Polskę podatków i wprowadzać ich pomijając polski parlamentem, a teraz się to zmieniło. Wcześniej UE nie mogła zaciągać pożyczek, które oznaczałyby uwspólnotowienie długu, czyli żyrowanie zobowiązań innych państw członkowskich przez Polskę. Teraz będzie miała taką możliwość. W tych sprawach fundamentalnie się różnimy. Nie różnimy się natomiast co do tego, że Polsce należą się unijne pieniądze.
Czyli różnica zdań nie dotyczy unijnych środków, a sposobu, w jaki te pieniądze będą przyznawane?
Absolutnie tak. Narracja, że jesteśmy przeciwko środkom z UE jest całkowicie nieuzasadniona. Uważamy, że te pieniądze należą się Polsce z racji zapisów traktatowych i są rekompensatą najbogatszych państw UE za otwarcie rynku dla firm pochodzących z krajów, które mają ogromną przewagę konkurencyjną, technologiczną, know how nad naszymi przedsiębiorstwami. Nie zgadzaliśmy się, aby rekompensata za otwarcie polskiego rynku była ograniczana pod pretekstem nieprzestrzegania tzw. praworządności czy ideologiczno-politycznych żądań. Takich możliwości UE wcześniej nie miała. Obecnie środki dla Polski są bardziej zagrożone w wyniku zgody, którą PiS wyraziło na żądania UE.
Solidarna Polska konsekwentnie sprzeciwia się wzmacnianiu władzy Komisji Europejskiej i Parlamentu Europejskiego kosztem państw członkowskich. Dlaczego?
Tak, jak już podkreślałem: twardo stoimy na gruncie programu PiS z 2014 r. Wynika z niego, że UE winna pozostać Europą Ojczyzn, czyli współpracujących dla wspólnych korzyści suwerennych państw narodowych. Program zdecydowanie odrzuca ewolucję Unii w kierunku państwa federacyjnego, bo to oznacza zanik państw narodowych. Sprzeciwiamy się każdemu działaniu, które w tym kierunku zmierza. Dlatego nie mogliśmy się zgodzić na przyznanie nowych i to bardzo silnych uprawnień KE, które umożliwią szantażowanie Polski i wymuszanie zmian wbrew demokratycznej woli większości Polaków. Chodzi zwłaszcza o rozporządzenie dotyczące tzw. praworządności. Tak naprawdę jest ono zaprzeczeniem praworządności. Opinie służb prawnych UE wskazały, że jest ono sprzeczne z traktatami unijnymi. Ma za to wiele wspólnego z duchem kolonialnym, który straszy w gabinetach brukselskich eurokratów.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.