TOMASZ ROWIŃSKI: Jak ksiądz ocenia ostatnie centralne obchody Narodowego Dnia Pamięci Ofiar Ludobójstwa na Wołyniu?
KS. TADEUSZ ISAKOWICZ-ZALESKI: Przede wszystkim po raz pierwszy, od kiedy rządzi Zjednoczona Prawica, obecni byli prezydent i premier. Ten fakt jest z jednej strony doniosły, z drugiej budzi pytanie, dlaczego dopiero teraz ci dwaj urzędnicy reprezentujący najważniejsze władze polskie zdecydowali się na obecność na takiej uroczystości. Niestety, obietnice, które usłyszeliśmy pod pomnikiem, słyszałem już siedem lat temu – i w rozmowie z prezydentem Andrzejem Dudą, i z przedstawicielami rządu PiS. Przez te siedem lat nic w sprawie ofiar ludobójstwa na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej nie zrobiono, a przecież chodzi o tylko jedną rzecz – pochowanie osób pomordowanych przez nacjonalistów ukraińskich.
Na obchodach pojawił się też ambasador Ukrainy.
Po raz pierwszy. Do tej pory władze Ukrainy, choć korzystają ze wsparcia ze strony Polski, nigdy swojego przedstawiciela nie wysłały. Ambasador Ukrainy nie zabrał głosu, obejrzałem też wieniec – w barwach niebiesko-żółtych – który złożył. Nie ma na nim żadnej informacji, od kogo ten wieniec jest i kogo ma upamiętniać. Czyli jest to krok w dobrym kierunku, ale bez żadnego przełomu.
Jednocześnie ze strony prezydenta padło ostrzeżenie, aby „ksiądz się miarkował ze słowem”.
Po raz pierwszy w historii nie dopuszczono do głosu przedstawicieli rodzin pomordowanych. Były przygotowane dwa przemówienia, ale organizatorzy nie wydali zgody na ich wygłoszenie. To charakterystyczne. Władza nie widzi potrzeby nas wysłuchać. Nie zostało też przewidziane spotkanie z rodzinami ofiar, wszystko odbywało się w warunkach bardzo urzędowych.
Jedynie prezydent, przechodząc obok transparentu z apelem do władz Ukrainy, by zgodziły się na pochówki, powiedział w stronę stojących tam osób, że trzeba „się miarkować w słowach”, ponieważ to „szkodzi jednej i drugiej stronie”. Nie wiem, kto to jest ta druga strona. Użył słów, które można wręcz zinterpretować jako nakaz milczenia. Powiedział też, że trzeba znaleźć inną drogę. Na to odpowiedziałem innym pytaniem: Jaką mamy drogą iść, jeżeli nie możemy upominać się o pochówek? Myślę, że pan prezydent powiedział wtedy to, co naprawdę myśli. On wolałby, żeby nikt faktycznie o te ofiary się nie upominał, ponieważ to przeszkadza mu w jego polityce.
Dlaczego sprawa pochówku pomordowanych jest problemem?
Mamy do czynienia z lękiem polskich polityków przed podjęciem trudnych decyzji. Oni zdają sobie sprawę, że musieliby zająć stanowczą postawę, a wolą mieć święty spokój i tylko składać przedwyborcze obietnice bez pokrycia. Drugi powód, jak sądzę, jest taki, że ludobójstwo na Wołyniu dotyczy ludności wiejskiej.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.