Obie ustawy łączy to, że są najprawdopodobniej sprzeczne z niemiecką ustawą zasadniczą. Ta druga uderza w wolność słowa, na co wskazuje Lewica i Zieloni. Ta pierwsza uderza w zapis, który mówi, że porządek państwowy szczególnie chroni małżeństwo i rodzinę. Szkopuł w tym, że Ustawa Zasadnicza nie definiuje małżeństwa, co budzi na nowo stary jak sądownictwo konstytucyjne spór między oryginalistami a zwolennikami teorii „żywej konstytucji”. Ci pierwsi powiedzą, że nie da się inaczej definiować małżeństwa niż jako związku mężczyzny i kobiety, bo tak, a nie inaczej rozumieli je twórcy Ustawy Zasadniczej. Stół pozostaje stołem, nawet jeśli nazwiemy go krzesłem lub sokowirówką. Ci drudzy powiedzą, że co z tego, słowa zmieniają swoje znaczenie, a społeczeństwo wartości, które wyznaje.
Być może więc Angela Merkel liczy na to, że posłowie przegłosowali swoje, a Federalny Trybunał Konstytucyjny i tak wyrzuci nowe prawo do kosza, definiując małżeństwo jako związek między przedstawicielami różnych płci, jak zrobił to już 15 lat temu. Wtedy zwolennikom homomałżeństw pozostanie tylko zmiana Ustawy Zasadniczej, do czego w tej kadencji, i prawdopodobnie w przyszłej, nie mieliby większości. To jednak byłaby ryzykowna gra – bo co, jeśli okaże się, że sędziowie Trybunału „dojrzeli” właśnie do reinterpretacji pojęcia małżeństwa?
W cieniu tych wydarzeń z Bundestagiem pożegnała się Erika Steinbach. Polityk, która w styczniu odeszła z chadecji, nie będzie w najbliższych wyborach kandydować i przechodzi na polityczną emeryturę. Skrytykowała swoją byłą partię, której członkowie, popierając homomałżeństwa, występują przeciw jej własnemu programowi („decyzje CDU nie są warte papieru, na którym są spisane”). Gdy powiedziała, że to jej ostatnie przemówienie, dostała gromki aplauz.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.