– To nie jest tak, że ja się obrażam […]. Zawieszam głosowania [z PiS – przyp. red.] aż do momentu, kiedy to zostanie uchwalone i PiS nie może liczyć na moich posłów – oznajmił pod koniec września Paweł Kukiz, elektryzując na chwilę media. Powodem takiej deklaracji były przeciągające się w Sejmie prace nad projektem dotyczącym wprowadzenia instytucji sędziów pokoju, czyli jednej ze sztandarowych propozycji programowych Kukiz’15. Te mają szansę przyspieszyć, choć nie jest to przesądzone, ponieważ wokół sprawy sędziów pokoju toczą się polityczne szachy.
Prace nad rozwiązaniami dotyczącymi sędziów pokoju przez ponad rok prowadził zespół pod kierownictwem prof. Piotra Kruszyńskiego, który rozpoczął działalność po rozmowach Pawła Kukiza z Andrzejem Dudą. W efekcie 4 listopada ub.r. prezydent skierował do Sejmu dwa projekty ustaw w sprawie sędziów pokoju. – Przez sędziów pokoju będą rozstrzygane sprawy najprostsze, które dzisiaj bardzo często stanowią utrapienie sądów rejonowych – mówił wówczas. Szybko okazało się, że prośba prezydenta o „spokojną” debatę została potraktowana dosłownie. O ile pierwsze czytanie projektu odbyło się w Sejmie w grudniu, o tyle później prace nad projektem wyraźnie zwolniły. Pod koniec stycznia powołano specjalną podkomisję, która miała zająć się projektami głowy państwa. Do tej pory zebrała się ona tylko siedem razy (z czego w samym wrześniu – trzy). Nie może więc dziwić, że lider Kukiz’15 postanowił dać wyraz swojemu niezadowoleniu. Tyle tylko, że sprawa nie jest prosta z dwóch powodów – politycznego i merytorycznego. Efektem tego jest pat, który trwa od kilku miesięcy.
Diabeł tkwi w szczegółach
Proponowane zmiany zakładają wprowadzenie sądów pokoju jako najniższego szczebla w ramach sądownictwa powszechnego (szczebel niżej niż sądy rejonowe).
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.