Przyjechał do mnie kumpel z przeciwnego bieguna prerii. Mieszka tak jak ja – tuż pod granicą – ale na północy, czyli pod granicą kanadyjską, a nie na południu pod meksykańską. I on ma tam teraz śnieg, którego ja nie lubię, unikam jak ognia i w zasadzie nie mam. Śnieg na granicy z Meksykiem bywa sporadycznie. Trochę. Symboliczna odrobinka. Cienka nietrwała warstewka. Anomalia pogodowa. A kumpel ma ZWAŁY, a do tego leżą MIESIĄCAMI.
***
Uważam, że śnieg jest brzydki. To, że nam się czasami podoba, wynika z tego, że śnieg zakrywa pewne rzeczy, które podobają nam się mniej niż śnieg – brudna ulica, odrapana kamienica, bałagan na podwórku sąsiada. Śnieg tłumi szpetotę, ale jednocześnie ukrywa kształty ładne i zamienia kolory w monotonną biel. Wyobraźcie sobie piękną niewiastę pokrytą śniegiem. Ja wolę niewiasty pokryte sukienką w kwiaty, która podkreśla piękno stworzenia. Tak czy owak – mój kumpel lubi śnieg, a ja nie. I dlatego mieszkamy o cztery dni drogi od siebie. Ponadto kumpel lubi zimę i nie cierpi upałów. Jest jeszcze drugie „ponadto” – on jest Murzyn, a ja jestem Biały. Czyli mamy układ taki: Murzyn, który kocha śnieg, i Biały, który śniegu nie cierpi, i przyjaźnią się od lat. On ma rancho pod granicą i ja mam. On ma bydło i ja mam. On ma zimę, ja nie.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.