Obecny rok jest wyjątkowy, bo Turcy obchodzą stulecie istnienia republiki. Przypadająca 29 października rocznica jej proklamowania zawsze była dniem, w którym czczono pamięć Mustafy Kemala Atatürka – „paszy, który uratował Turcję”, jak mu w ostatniej rozmowie nakazał sułtan Mehmet VI, ostatni osmański władca. Bohaterem obchodów stulecia miał być jednak nie twórca republiki, lecz prezydent Recep Erdoğan. Pod jego rządami Turcja bardzo mocno odeszła od tego, co nazywane jest dziedzictwem Atatürka, i nikt nie wątpi, że Erdoğan bardzo pragnie fakt ten wyeksponować. I może to zrobić – pod warunkiem że po wyborach prezydenckich, które mają odbyć się w czerwcu, będzie nadal głową państwa.
To zaś z wielu powodów wcale nie jest pewne. Dotychczas nie sądzono, by mimo znacznego spadku popularności, spowodowanego inflacją na poziomie 80 proc. i ogromnym wzrostem kosztów utrzymania, Erdoğan mógł wybory przegrać. Kataklizm we wschodnich prowincjach wszystko jednak zmienił. I chociaż Erdoğan ma wyjątkową umiejętność wychodzenia obronną ręką z bardzo trudnych sytuacji, tym razem może mu się nie udać.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.