W Bohemii, czyli nigdzie
  • Piotr GociekAutor:Piotr Gociek

W Bohemii, czyli nigdzie

Dodano: 
Flaga Czech, zdjęcie ilustracyjne
Flaga Czech, zdjęcie ilustracyjne Źródło:PAP / Balazs Mohai
„Wojna królów”, opowieść o młodości Jana Żiżki, pokazuje kłopoty, jakie nasza część Europy ma z opowiadaniem o swojej historii poprzez popkulturę.

Łatwo nie było. Kiedy w roku 2022 reżyser Petr Jákl udzielał wywiadów z okazji nadchodzącej premiery filmu „Wojna królów”, opowiadał o czteroletnim opóźnieniu, zmaganiach z pandemią, rosnącym budżetem. Sam pomysł był jeszcze wcześniejszy, Jákl o pomyśle na film o Janie Żiżce mówił już w roku 2013. Od początku szukał do przedsięwzięcia partnerów zagranicznych. Była wówczas mowa o 90 mln koron budżetu. W roku 2018 pojawiły się wieści o gwiazdorskim castingu i najpierw 100 mln, a potem 300 mln koron szykowanych na produkcję. Ostatecznie budżet zamknął się w kwocie pół miliarda koron (ponad 20 mln dol.), co oznacza, że „Wojna królów”, dystrybuowana za granicą pod tytułem „Medieval”, a w Czechach po prostu jako „Jan Žižka”, stała się najdroższą produkcją w dziejach czeskiego kina.

Najemnik o zimnym sercu

Dobrze nie było. Co prawda, w Czechach film obejrzały setki tysięcy ludzi, ale nie było to zainteresowanie na miarę filmu „Kajinek” (2010), przebojowego reżyserskiego debiutu Jákla. Wpływy z biletów przyniosły 50 mln koron, dystrybucja w USA ok. 1,5 mln dol. Po jesiennej premierze w kinach film trafił do dystrybucji w streamingu, zresztą w różnych krajach do różnych serwisów;

Całość recenzji dostępna jest w 22/2023 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także