Nigdy w historii nie mieliśmy do czynienia z tego rodzaju wydarzeniem. Stanowisko strażnika wiary dla abp. Fernándeza trzeba potraktować jako próbę wrogiego przejęcia nie tylko ważnego urzędu, lecz także całego Kościoła przez relatywistów. Trudno właściwie powiedzieć o Fernándezie, że będzie czegokolwiek strzegł, on nie po to przychodzi na stanowisko w Dykasterii Nauki Wiary. Choć w zasadzie jest jedna rzecz, której prawie na pewno przypilnuje. Jak trafnie zauważył Paweł Chmielewski na portalu pch24.pl, „Fernández nie będzie czynił żadnych przeszkód rewolucyjnym kardynałom Mario Grechowi oraz Jeanowi-Claude’owi Hollerichowi, których Franciszek postawił na czele Synodu o Synodalności”. Ogólniejsza uwaga Chmielewskiego o domykaniu systemu kurialnego przez Franciszka także znajduje swoje uzasadnienie w dynamice działania papieża. Dziś nie da się już znaleźć w Stolicy Apostolskiej właściwie nikogo – poza garstką zmarginalizowanych ortodoksów w rodzaju kard. Burke’a – kto miałby ochotę przeciwstawić się jesiennemu walcowi synodalności. Wszyscy krytycy zostali usunięci poza obszar wpływu na centralną politykę Kościoła. Jeśli, poza opieką Opatrzności, jest jeszcze jakaś nadzieja dla katolickiej prawowierności poprzedzająca coraz krótszy czas pozostający do synodu, to trzeba jej szukać u tych, którzy przybędą spoza Rzymu.
Destrukcyjna liga mistrzów
Przed Fernándezem staną rzecz jasna pewne specyficzne wyzwania i trudno sądzić, by papież nie oczekiwał ich realizacji. Synod o synodalności, pomimo pełnej już papieskiej kontroli nad procesami, jakie wiążą się z tym wydarzeniem, wciąż ma szansę przerodzić się w bardzo poważną wewnątrzkatolicką awanturę.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.