Błędny wzrok starszej kobiety wędruje od okna do drzwi szpitalnej sali. Nigdy nie czuła takiego bólu jak dziś, mimo że nowotwór zżerał ją od dłuższego czasu. Teraz jednak trapi ją ból różniący się od dotychczasowego, gdyż kobieta wie, że umrze tej nocy. Takie rzeczy w takim stanie podobno się wie. Czy wie też, że pod drzwiami szpitala stoi trzech jej synów, którym nie pozwolono wejść do środka? Jeden z nich płacze. Drugi się modli. Trzeci krzyczy, bijąc pięścią w drzwi.
Matka umiera w samotności. Urodziła siedmioro dzieci, ale żadne nie trzymało jej wtedy za rękę, żadne nie podtrzymywało na duchu, żadne nie ocierało potu z czoła, nie okazywało tak potrzebnej w tej chwili czułości. Wychowała trzech kapłanów, ale uroniła ostatnią łzę, nie przyjąwszy sakramentu ostatniego namaszczenia. Nie mogła wyspowiadać się, choć bardzo tego potrzebowała. Nie przyjęła Komunii Świętej od miesiąca, mimo że przez całe życie robiła to minimum dwa razy w tygodniu.
To autentyczna historia z roku 2020 z jednego z tych miast w Polsce, w których szpitale zakazały wstępu na oddziały komukolwiek, kto nie stanowi części „niezbędnego personelu medycznego”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.