Prof. Chwedoruk: Jeśli ktoś składa sto zapowiedzi, to oznacza, że nie będzie wielkich reform

Prof. Chwedoruk: Jeśli ktoś składa sto zapowiedzi, to oznacza, że nie będzie wielkich reform

Dodano: 
Prof. Rafał Chwedoruk
Prof. Rafał Chwedoruk Źródło:PAP / Radek Pietruszka
- Pierwszą, realną cenzurą będą wyniki obu kampanii wyborczych, przede wszystkim samorządowej – mówi w rozmowie z DoRzeczy.pl prof. Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego.

DoRzeczy.pl: Panie profesorze, za nami 100 dni rządu Tuska. Mamy niewiele zrealizowanych ze 100 konkretów zapowiadanych w kampanii. Czy to będzie rysa na wizerunku rządu? Kończy się przedłużony miesiąc miodowy rządu Tuska?

Prof. Rafał Chwedoruk: Absolutnie nie. Wszyscy we współczesnej cywilizacji lubujemy się w symbolach, w tym symbolach numerycznych. To pochodna skrótów, które współczesna kultura dokonuje. Pamiętamy apel o sto dni spokoju w wykonaniu generała Jaruzelskiego. Tak naprawdę pierwszą realną cenzurą będą wyniki obu kampanii wyborczych, przede wszystkim samorządowej. One będą praktycznym wymiarem rozliczalności polityki i recepcji polityki rządu przez kluczowe segmenty elektoratu. Nic nie wskazuje na to, żeby te wybory miały zakończyć się dla partii koalicyjnych porażką, a wręcz przeciwnie, bez cienia wątpliwości poszerzą one władzę na poziomie samorządów. Pytanie będzie dotyczyło tylko wymiaru symbolicznego – ile sejmików pozostanie PiS.

Realną cezurą, po której minie „miesiąc miodowy”, wyjątkowo długi jak na polską politykę, będą wybory prezydenckie, które prawica przegra, a wówczas rządzący będą rządzącymi niemal w 100 proc., jeśli chodzi o poziom instytucji państwowych. O ile nie dojdą nadzwyczajne czynniki zewnętrzne w niestabilnym świecie, to dopiero wtedy będzie mogło zostać postawione pytanie o pozytywny aspekt sprawowania władzy, a nie tylko o odcinanie się od przeszłości..To będzie silnie skorelowane z sytuacją gospodarczą.

Wyborcy nie oczekiwali spełnienia tych stu punktów programowych?

Jeśli ktoś składa sto zapowiedzi, to oznacza, że nie będzie prowadził wielkich reform i elektorat to zaakceptował, nie oczekując wielkich, symbolicznych, przełomowych reform. To odróżniało tę kampanię od kampanii z 2015 r., która przyniosła zmianę w drugą stronę. Jeśli czegoś jest sto, to raczej nic się nie wybija na pierwszy plan. Wreszcie zjawiska kryzysowe w gospodarce, których doświadczaliśmy w poprzedniej kadencji Sejmu, powodują ograniczanie horyzontów oczekiwań.

Stajemy się bardziej partykularni, bardziej zamknięci w sobie, mniej martwimy się o sprawiedliwość, spójność społeczną, a bardziej o własną kieszeń. Nie oczekujemy zatem wielkich wydatków budżetowych, a to, że deklarujemy poparcie dla zapowiadanej wielkiej inwestycji, nie przekłada się wprost na politykę. Wystarczy zresztą spojrzeć na wyniki ostatnich wyborów – tam, gdzie PiS prowadziło wielkie inwestycje, to nie miało to z reguły większego znaczenia dla wyników wyborczych. W tym sensie rządzący otrzymali carte blanche od trzonu własnego elektoratu na rozliczanie z przeszłości. Na całą resztę z wielu powodów większość wyborców nie patrzy, z wyjątkiem niszowych grup jak rolnicy, producenci rolni. Wiceminister Kołodziejczak jako kandydat na posła i PSL składali zapowiedzi obrony interesu rolników. To jedyny strukturalny problem o sektorowym charakterze, z którym rządzący muszą się borykać, a czego by nie zrobili, to będzie to obarczone ryzykiem.

Czytaj też:
Kowalski: Brak embarga to świetna wiadomość dla ukraińskich oligarchów
Czytaj też:
Prof. Domański: Rząd Tuska nie ma żadnej strategicznej wizji

Źródło: DoRzeczy
Czytaj także