Prof. Szeremietiew: Nie pchajmy się na Ukrainę. Zełenski chce wciągnąć nas w wojnę

Prof. Szeremietiew: Nie pchajmy się na Ukrainę. Zełenski chce wciągnąć nas w wojnę

Dodano: 
Prof. Romuald Szeremietiew, były wiceminister obrony narodowej
Prof. Romuald Szeremietiew, były wiceminister obrony narodowej Źródło:PAP / Albert Zawada
Dopóki nie istnieje bezpośrednie zagrożenia dla Polski ze strony Rosji, nie ma potrzeby pchać się w konflikt na Ukrainie – mówi DoRzeczy.pl prof. Romuald Szeremietiew, były wiceszef MON.

Damian Cygan: W ramach programu "Tarcza Wschód" rząd zapowiada ufortyfikowanie granicy z Białorusią i Rosją. Jak pan ocenia te plany?

Romuald Szeremietiew: Zdaje się, że posłowie PiS odwiedzili MON i chcieli zobaczyć, jak wyglądają te zamiary fortyfikowania granicy wschodniej, ale tam niczego nie ma. Mamy więc do czynienia z opowieściami polityków, które nie wiadomo czy i jak się zmaterializują. Po pierwsze, za operacyjne przygotowanie terytorium państwa do obrony powinni brać się ludzie, którzy się na tym znają. Po drugie, powstaje pytanie, w jaki sposób zamierzamy rozwiązać podstawowy problem, jaki w tej chwili mamy, jeżeli chodzi o użycie polskiej armii.

Co pan ma na myśli?

Od pewnego czasu funkcjonuje coś, co nazywa się flanką wschodnią NATO. Kilkakrotnie słyszeliśmy już takie sugestie, że gdyby doszło do zagrożenia bezpieczeństwa państw bałtyckich, to Polska ma odegrać bardzo istotną rolę jako element wspierający te państwa. Do tego dochodzi kwestia słynnego przesmyku suwalskiego. Pytanie więc, czy przy pomocy mokradeł i umocnień można wesprzeć Litwę, Łotwę i Estonię? Bo ze słów premiera i ministra obrony wynika, jakby "Tarcza Wschód" miała być głównym elementem obrony Polski. Czyli bronimy własnych granic nie zakładając, czy przypadkiem nie będzie trzeba bronić czegoś więcej.

Rozumiem, że "Tarcza Wschód" powinna zostać połączona z "bałtycką linią obrony", tworzoną przez Litwę, Łotwę i Estonię?

Rząd Donalda Tuska powinien przede wszystkim zrealizować zamówienia zbrojeniowe złożone przez rząd Zjednoczonej Prawicy. Wiem, że aktualna władza bardzo nie lubi poprzedników, ale interes obrony kraju wymaga tego, żeby Polska, obok owych umocnień, które nie są całkiem bez sensu, posiadała wojsko będące w stanie wykonać działania na przedpolu naszych granic. Bo byłoby niedobrze, gdyby trzeba było bronić polskich granic dopiero na naszym terytorium.

Dzisiaj tym przedpolem jest Ukraina.

Zaletą, przepraszam za to słowo, wojny na Ukrainie, jest właśnie to, że to tam znajduje się przedpole oporu przeciwko najazdowi rosyjskiemu. I dobrze by było mieć takie przedpole również na innych odcinkach naszej granicy wschodniej, a więc zdolności do manewrowego działania na Białorusi i w państwach bałtyckich. Do tego Polska zamówiła wyrzutnie rakietowe dalekiego zasięgu, czołgi, samoloty F-35 i FA-50 – to wszystko razem, w warunkach takiej wojny, jaka toczy się obecnie na Ukrainie, może odegrać bardzo istotną, a nawet zwycięską rolę.

Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski zasugerował, że polskie myśliwce powinny zestrzeliwać rosyjskie rakiety. Co pan o tym sądzi?

To jest oczywiście próba wciągnięcia Polski w wojnę. Na tym polega interes Ukrainy, żeby jeszcze ktoś pojawił się militarnie, jeśli chodzi o jej obronę i ja to rozumiem. Ale z punktu widzenia naszego interesu, to nie jest najmądrzejsze. Nie należy mylić zdolności do działań operacyjnych z działaniami operacyjnymi. Bo zdolności trzeba będzie wykorzystać wtedy, kiedy nastąpi rzeczywiste zagrożenie naszego bezpieczeństwa ze strony Rosji. Dopóki takie bezpośrednie zagrożenie nie występuje, to pchać się do konfliktu nie ma potrzeby.

Czy gdyby Polska spełniła prośbę prezydenta Zełenskiego, Moskwa mogłaby uznać, że NATO przystąpiło do wojny?

Nie wiem. Kiedy w relacjach międzynarodowych zaczyna być używana siła, czyli wojsko, to bardzo różne elementy sprawiają, że jakieś decyzje zapadają albo nie. Moim zdaniem prawdziwa się opinia, że Putin odważył się zaatakować Ukrainę w lutym 2022 r., ponieważ uznał, że Zachód jest słaby. A wywnioskował to po tym, jak zobaczył, w jaki sposób USA wycofywały się z Afganistanu. Na razie sytuacja jest taka, że na flance wschodniej NATO Amerykanie są. Ale wyobraźmy sobie, że Niemcy rzeczywiście przejmują odpowiedzialność za wschodnią flankę i wtedy USA uznają, że nie muszą już tutaj być i się wycofują. A Niemcy nie mają przecież sił, które mogłyby zastąpić te amerykańskie. Pytanie, czy wtedy Putin nie odważy się na uderzenie?

Czytaj też:
Gen. Polko: Dobrze, że Zełenski mówi o niszczeniu rakiet przez nasze myśliwce

Rozmawiał: Damian Cygan
Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także