Amerykański prezydent Joe Biden zdecydował (mniej lub bardziej samodzielnie), że nie chce być dłużej wyśmiewaną przez cały świat karykaturą prezydenta. To mądra decyzja. Nawet jeśli bowiem wydarzyłby się jakiś cud i zdołałby pokonać w listopadowych wyborach Donalda Trumpa, to przecież nie byłby w stanie rządzić do końca czteroletniej kadencji i byłby prezydentem słabym i pozbawionym rzeczywistego wpływu na podejmowane w Białym Domu decyzje. Dzięki ogłoszeniu swej rezygnacji Biden chciałby zapewne na kartach historii zapisać się jako odpowiedzialny mąż stanu, który w trosce o swój kraj jako pierwszy amerykański przywódca od 1968 r. nie podjął próby walki o reelekcję. Joe Biden przejdzie jednak do historii jako ten polityk, który chociaż przez niemal cztery lata swej prezydentury słusznie trzymał swą wiceprezydent w cieniu, aby nie promować jej jako swojego następcy, ostatecznie namaścił Kamalę Harris na kandydatkę na kolejnego prezydenta USA.
Koronacja „królowej”?
Tak późna decyzja Bidena o rezygnacji z walki o reelekcję – choć przecież o fatalnym stanie amerykańskiego prezydenta wiadomo było od dawna – sprawia, że Partia Demokratyczna, której liderzy tyle mówią o potrzebie „ratowania demokracji” przed okrutnym tyranem i przyszłym dyktatorem Donaldem Trumpem, sama nie wyłoni kandydata w tradycyjnych prawyborach. Oczywiście ostatecznego kandydata wyłoni teoretycznie 4 tys. delegatów podczas sierpniowej konwencji Partii Demokratycznej, ale lepiej byłoby, gdyby Kamala Harris musiała przejść całą prawyborczą drogę, zamiast iść na skróty, albo przynajmniej gdyby miała oficjalnie poważnych kontrkandydatów. Jej start w prawyborach w 2020 r. zakończył się bowiem katastrofą: zanim wycofała się z wyścigu, sondaże wskazywały, że może liczyć na od jednego do kilku procent poparcia. Tymczasem w tym roku błyskawicznie po namaszczeniu przez Bidena Harris mogła się pochwalić poparciem 2579 delegatów, z czego do nominacji potrzebuje ona jedynie 1976. Jako prawa ręka Bidena wiceprezydent Harris przyciągnęła też falę datków i darowizn. W ciągu pierwszych 24 godzin zebrała rekordową kwotę 81 mln dol., a w ciągu zaledwie trzech dni od wskazania jej na następcę Joe Bidena budżet demokratów na kampanię powiększył się w sumie o ćwierć miliarda dolarów!
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.