Spieszyli się z wymianą jak z pożarem. Słusznie, bo za trzy lata klimat w Polsce może się zmienić i znów nastanie konserwatywna ciemnota. Trzeba więc biegusiem nominować na siedmio-, a przynajmniej pięcioletnie kontrakty nowych, poprawnie myślących szefów instytucji kultury. Potem choćby potop – zrywanie takich umów to gruba i kosztowna afera.
Toteż ministra Hanna Wróblewska dwoi się i troi, żeby nadążyć z wymiataniem i nasadzaniem.
Pamiątkowe fotki z tych nadań ukazują szefową resortu kultury zawsze z takim samym grymasem: jedni widzą w tym zawodowy uśmiech, inni dostrzegają skurcz męki. Tyle podpisów, tyle uścisków dłoni. Kto by to wytrzymał?!
Warto bliżej przyjrzeć się nowo mianowanym włodarzom instytucji „dedykowanych” sztukom wizualnym. Czym zasłużyli na prestiżowe stanowiska? No, wiadomo, są z aktualnego klucza. Ale skąd przyszli? Kto akceleruje ich kariery? Jaką retorykę uprawiają?
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.