Już niemal z każdym miesiącem z UE zostaje coraz mniej i mniej. Jeszcze trochę, a zostanie z niej tyle, że pozostanie nam rozstrzygnąć tylko, czy mamy do czynienia z Anty-Unią Europejską czy z Unią Anty-Europejską.
Przytłoczeni bohaterskim zmaganiem się z problemami, które sami prokurują, liderzy UE uwijają się jak w ukropie: od szczytu w sprawie ogromnych długów w stworzonej przez siebie strefie euro do szczytu w sprawie zaproszonych przez kanclerz Niemiec setek tysięcy imigrantów; od szczytu w sprawie wyjścia z UE Wielkiej Brytanii do szczytu w sprawie zamykania granic przez państwa strefy Schengen.I coraz częściej próbują gasić pożar benzyną – jak w przypadku Turcji, którą nakłaniają do walki z falą imigrantów, oferując jej rychłe przyjęcie do UE, czyli –w rezultacie – sprowadzając do nas miliony muzułmanów z Turcji.
Pogłębiający się kryzys sprawia, że dyktujący politykę UE kanclerz Niemiec, prezydent Francji i naczelni biurokraci UE przestali dbać choćby o pozory kolegialności i z coraz większą bezceremonialnością podejmują kluczowe dla UE decyzje nawet bez konsultowania ich z szefami innych państw Unii.
Coraz jawniej też kpią z interesu mniej liczących się państw UE – dość wspomnieć o wymierzonych w bezpieczeństwo krajów Europy Środkowej, w tym Polski, gazociągach Nord Stream 1 i 2, budowanych – bez skrupułów, ręka w rękę z Rosją – przez Niemców i ich akolitów z UE.
Krótko mówiąc: coraz częściej zyski z istnienia UE są przechwytywane przez najbogatsze państwa UE, natomiast koszty funkcjonowania UE coraz brutalniej dzielone między wszystkich członków Unii.
C oraz więcej coraz mniej korzystnych rozwiązań jest w UE biedniejszym państwom po prostu narzucanych: kwoty imigrantów, których muszą przyjąć; niższe zasiłki dla obywateli tych państw (i ich dzieci) pracujących w krajach bogatszych; konieczność sprostania przez firmy transportowe z państw biedniejszych takim samym standardom płacowym, jakie obowiązują w krajach, przez które przejeżdżają ich kierowcy. A teraz już wszystkie przedsiębiorstwa z państw uboższych, więc także z Polski, będą musiały płacić swoim pracownikom delegowanym do pracy w krajach bogatszych tyle, ile płacą tam ich własne, dużo bogatsze firmy.
W ten sposób, krok za krokiem, UE przeistacza się w Anty-Unię Europejską.I jeśli tak dalej pójdzie,t o wkrótce może się okazać, że bogate państwa z UE lepiej od biedniejszych państw (i ich firm) z UE będą traktować co najmniej niektóre państwa i firmy spoza UE.
Czy w obliczu tych smutnych zdarzeń wciąż jest myślozbrodnią postawienie pytania o granicę opłacalności przynależności Polski do tej, zastępującej UE, Anty-Unii Europejskiej? Ani na chwilę nie zapominając, by podczas takiego bilansu brać pod uwagę nasze paskudne położenie geopolityczne.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.