Komisja Europejska, Parlament Europejski i wszyscy euroświęci co rusz wielce się czymś niepokoją, czemu dają mniej lub bardziej stanowczy wyraz.
Wystarczy sięgnąć po pierwszy z brzegu przykład: KE i PE od lat – nieprzerwanie i jakże mocno – frasują się zaangażowaniem firm z państw UE w układanie po dnie Bałtyku gazociągów Nord Stream z Rosji do Niemiec. Gazociągów jawnie wymierzonych w energetyczną niezależność Polski, Litwy, Łotwy i Estonii (a spoza UE np. Ukrainy), czyli wprost w unijną solidarność energetyczną. I co? I nic. Kompletnie i absolutnie nic. Nie wolno dopuścić do powstania Nord Stream – domagał się PE, a Niemcy ze swymi wspólnikami z Unii i spoza niej, w tym z Rosją, nic sobie z tych zaniepokojeń i żądań PE oraz KE nie robili i Nord Stream uruchomili. A jeśli teraz nie dojdzie do powstania Nord Stream 2, to na pewno nie będzie to zasługa instytucji unijnych (lecz raczej polskiego Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, który wreszcie postawił się okoniem – brawo!).
Tymczasem nieznająca granic w swym zatroskaniu Komisja Europejska niepokoi się dalej. Ba, więcej, bo tym razem – jak to na pierwszej stronie wybija „Rzeczpospolita” – KE po prostu staje „w obronie polskich tirów”. I w podtytule dodaje: „Bruksela oskarży Niemcy i Francję o łamanie unijnego prawa przez blokowanie m.in. polskich firm transportowych”. Wszelako doświadczenie nakazuje ostrożność, ponieważ, po pierwsze, oskarży albo i nie oskarży. A po wtóre, jeśli nawet oskarży, czyli jeśli nawet niemiecko-francuskie szefostwo Komisji Europejskiej oskarży niemieckie szefostwo Niemiec i francuskie szefostwo Francji, to jaki będzie finał tego zaniepokojenia i oskarżenia? Mniej więcej taki sam jak zawsze. Czyli dla Niemiec i Francji rozejdzie się po kościach, a polskie firmy transportowe będą brały w skórę, że aż będzie huczało. Będą płakały i płaciły, aż w końcu większość z nich wypadnie z tego niby wspólnego, unijnego rynku.
Bo też czymże to w ostatnim czasie KE się nie niepokoiła – zazwyczaj z pożytkiem dla krajów Starej Unii i ze stratą dla nowych krajów członkowskich Unii? Ignorowaniem dopuszczalnego poziomu deficytu finansów publicznych i długu publicznego? Oszustwami greckiego rządu? Wystawianiem do wiatru przez Luksemburg budżetów innych krajów UE przez oferowanie rażąco niskich stawek podatkowych firmom z tych krajów? Wspólnymi zakupami gazu i ropy przez państwa UE? A czy wiele z tych interwencji KE i PE skończyło się inaczej niż przyjęciem rozwiązania lub zaakceptowaniem stanu odmiennego niż zgodny z interesem krajów Starej Unii, przez co nierzadko oznaczającego straty dla nowych krajów członkowskich UE?
A no właśnie – nie. I dlatego tak się niepokoję, gdy czytam lub słyszę, że KE (albo PE) znowu czymś się niepokoi.