TOMASZ ZBIGNIEW ZAPERT: Śmierć gen. Karola Świerczewskiego wciąż pozostaje zagadką?
KRZYSZTOF POTACZAŁA: Większość historyków skłania się ku tezie, że była przypadkowa. Zginął wprawdzie z rąk UPA, lecz banderowscy zrazu nie wiedzieli, kogo zabili. U progu wiosny 1947 r. znajdowali się już w opłakanym stanie zdrowotnym i aprowizacyjnym. Zasadzali się na transporty kursujące wówczas na trasie Lesko, Baligród, Cisna. Liczyli, że zdobędą pożywienie, odzież, farmaceutyki, środki opatrunkowe, może też broń i amunicję. Z dokumentacji wynika, że Świerczewski – jadący wraz ze świtą na inspekcję do Cisnej – wpadł w zasadzkę przypadkowo. Po krótkiej wymianie ognia napastnicy wycofali się w góry i dopiero po dwóch dniach dotarła do nich wiadomość, kto w tej strzelaninie zginął. Istnieją dwa raporty dotyczące zdarzenia: wojskowy i ubecki. Różnią się nieco od siebie. Być może przyczyniły się do tego, że tamtemu zdarzeniu do dziś towarzyszą liczne spekulacje, także o śladzie polskim lub sowieckim.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.