Z oczywistych względów bardzo trudno jest z całą pewnością odpowiedzieć na pytania, czym był czerwcowy pucz oraz jakie naprawdę są i będą jego konsekwencje. Konsekwencje zarówno dla puczystów, jak i dla elity władzy w Rosji. Wiemy natomiast na pewno, że dwa miesiące po „marszu sprawiedliwości” na Moskwę jego uczestnicy nie tylko nie zostali ukarani, lecz także wciąż stanowią poręczne narzędzie agresywnej polityki zagranicznej Kremla. Nie oznacza to jednak, że bunt Prigożyna był inscenizacją wyreżyserowaną przez Putina. Dla autorytetu autorytarnej władzy był zbyt wielkim zagrożeniem propagandowym, przy znikomych korzyściach. Żeby przerzucić wagnerowców na Białoruś, nie potrzeba było udawać uderzenia na stolicę Rosji. Ponadto Putin, zapowiadający surowe ukaranie zdrajców, bardzo niekorzystnie wypada na tle Putina pozwalającego zdrajcom nadal działać, tyle że za granicą (a raczej „za granicą”, bo w kraju niemal całkowicie uległego wasala).
Szczególnie że Prigożyn nie tylko nie chowa się w białoruskich lasach przed zemstą dyktatora, lecz także bez żadnych przeszkód przyjeżdża do rodzinnego (także dla Putina) Petersburga, a nawet publicznie pokazuje się tam podczas szczytu Rosja-Afryka, ściskając dłonie przywódców państw Czarnego Lądu. Wygrywa też przetarg na catering dla rosyjskich szkół w obwodzie moskiewskim. Karmić uczniów to nie to samo, co karmić żołnierzy, wciąż jednak pokazuje to, że Prigożyn się liczy. Wreszcie lider wagnerowców może też mieć liczne haki na przedstawicieli rosyjskich elit i w ten sposób zapewniać sobie nietykalność. Dlatego, choć oficjalnie Grupa Wagnera to zdrajcy należący do nielegalnej organizacji, zajmującej się nielegalnym procederem najemniczym, to wciąż rekrutuje w Rosji. Co prawda, nie w stolicy, lecz w Woroneżu czy Krasnodarze, ale jednak.
Obalanie caratu
Przede wszystkim jednak należy pamiętać o rzeczy oczywistej, choć rzadko podkreślanej – otóż przynajmniej deklarowanym celem buntu Prigożyna wcale nie było obalenie Putina. Szef wagnerowców nigdy otwarcie nie rzucił wyzwania samemu gospodarzowi Kremla. Na Moskwę poszedł po to, aby „wymierzyć sprawiedliwość” i odsunąć od stanowisk Szojgu i Gierasimowa. Ani razu publicznie nie nawoływał do zmiany na stanowisku prezydenta.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.