Z militarnego punktu widzenia operacja ta nie była aż tak efektywna. W eksplozjach zginęło 39 osób. Według władz libańskich 12 z nich było cywilami. Wśród ofiar było też dwoje dzieci. Tymczasem w trwającej od roku wymianie ognia zginęło prawie 1 tys. członków Hezbollahu oraz libańskich cywilów, a około 3,5 tys. osób zostało rannych, w tym ciężko.
Jeśli prawdą jest – jak twierdzi sam Hezbollah – że celem było zabicie kilku tysięcy osób w ciągu jednej minuty, to atak się nie powiódł. Ale było to przede wszystkim uderzenie w morale i wizerunek przeciwnika. Izrael chciał pokazać, że może dorwać każdego swojego wroga i że nikt nie może czuć się bezpieczny, a system bezpieczeństwa Hezbollahu jest dziurawy jak sito. To było przede wszystkim masowe bombardowanie strachem, za którym zresztą poszły realne bomby. W kolejnym dniu w nalocie na południowy Bejrut zginął następny członek ścisłego kierownictwa Hezbollahu, tj. Ibrahim Aqil, razem z 30 innymi osobami, a w poniedziałek jednego tylko dnia ofiar śmiertelnych w Libanie było prawie 500.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.