Po rozprawie z wrogiem wewnętrznym PO podporządkowuje wszystko walce o kolejną kadencję. Jednocześnie zastawia liczne pułapki, które mają maksymalnie utrudnić rządzenie opozycji, gdyby Pis jednak wygrał wybory- pisze w najnowszym Do Rzeczy Piotr Gociek.
- Do niedawna niezachwiana przewaga Platformy nad PiS oparta była na trzech filarach. Po pierwsze, PO była partią zdecydowanie atrakcyjniejszą wizerunkowo. Po drugie, umiejętnie przekupywała wyborców, wstrzymując się od koniecznych, ale bolesnych reform, wydając jednocześnie pieniądze na najdroższe w Europie autostrady i srogo przepłacone stadiony. Po trzecie, do perfekcji opanowała umiejętność straszenia partią Kaczyńskiego.
Dziś wizerunek PO niszczony jest zarówno waśniami wewnętrznymi, jak i szeregiem powszechnie kontestowanych posunięć partii, której wyborcy zaczęli zauważać jej arogancję, nieudolność i wycofywanie się kierowanego przez nią państwa z wypełniania podstawowych funkcji. Skutki kryzysu ekonomicznego także dają się coraz bardziej we znaki rosnącej liczbie obywateli. Lęk przed PiS także przestaje działać, czego dowodzą sondaże, w których partia ta uzyskuje poparcie przekraczające 40 pkt proc., czyli dużo powyżej rzekomego „szklanego sufitu” – wieszczonej przez niektórych badaczy niemożności zdobycia przez PiS wyniku lepszego niż w roku 2007 (32,11 proc.).
Czy to znaczy że na paliwie antypisowskim nie da się już na pewno wygrać wyborów? Nie jest to takie pewne. PO rozważyć musi dwa warianty: pełzający i radykalny. Pierwszy oznacza powtórkę z rozrywki: próbę odgrzewania sprawy Blidy, stawianie Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry przed Trybunałem Stanu, oskarżanie opozycji o smoleńskie szaleństwo itd. A także powolne uzupełnianie listy rzekomych grzechów przeciwnika o wspieranie faszyzmu, kiboli, skinheadów, parcie do rozlewu krwi na ulicach, zamachu stanu.
Wariant radykalny polegałby na skoncentrowaniu się na drugiej części powyższej strategii i doprowadzeniu do szybkiej eskalacji – na przykład sprowokowania przez władzę ostrych zajść podczas zapowiadanych na 11–14 września protestów „Solidarności”, a następnie wielkiej krwawej bitwy na ulicach Warszawy 11 listopada, kiedy to mogą się zetrzeć narodowcy oraz międzynarodowi zadymiarze ściągnięci do stolicy szczytem klimatycznym. Jeśli skala zajść okazałaby się odpowiednio duża, a ich przebieg odpowiednio gwałtowny – i dałoby się jeszcze obwinić o ich sprowokowanie PiS – mogłoby to być pretekstem do przedterminowych wyborów, które należałoby przeprowadzić jak najszybciej po jakiejś „krwawej sobocie” czy „krwawej niedzieli”. Technicznie rzecz biorąc, parlament rozwiązano by nie wskutek zamieszek (nie ma takiej prawnej możliwości – stan wyjątkowy wstrzymuje jedynie liczenie upływu kadencji parlamentu), ale na przykład wskutek nieuchwalenia ustawy budżetowej na rok 2014.
Czy Tusk pójdzie na takie ryzyko? Nie musiałby takich wyborów wygrywać z wielką przewagą, wystarczyłoby, mobilizując wystraszonych wyborców, dopełznąć do wyniku minimalnie lepszego od PiS i błyskawicznie zawrzeć koalicję z najprawdopodobniej trzecią siłą nowego parlamentu – SLD.
Drugi kierunek działań Platformy to wielostronne przygotowywanie się na najgorsze – fakt, że mimo wszelkich starań i prowokacji może wybory po prostu przegrać. Trudno nie zauważyć, że wiele z forsowanych przez nią zmian w prawie ma jeden cel – maksymalne utrudnienie następcom sprawowania władzy. (...)
Ile programów wyborczych ma Platforma? Zmienia je jak rękawiczki: raz chce podatków trzy razy 15, innym razem broni przedsiębiorców, teraz – jak deklaruje premier Tusk– jest socjaldemokratyczna. Jedno się jednak nie zmienia: od uchwalenia nowej ustawy medialnej liczy się fakt, że wyborczymi programami PO są TVP1, TVP2, TVP Info i TVP Polonia.
Ludzie PO rządzą mediami dawniej publicznymi, dziś po prostu rządowymi, a zmiana ustawy medialnej została dokonana w taki sposób, by niemal uniemożliwić utratę TVP w przypadku przegrania wyborów przez Platformę. Żeby wybrać nową Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, trzeba by odrzucić jej doroczne sprawozdanie z działalności. Potrzeba do tego zgody Sejmu, Senatu i prezydenta. Jeśli PiS zabraknie któregokolwiek z tych elementów, będzie bezradny wobec ciała, w którym dziś zasiadają dziś ludzie kojarzeni z PO, SLD i PSL. Na tym nie koniec – nawet jeśli uda się KRRiT wymienić, to wpływ rady na rady nadzorcze wybierające zarządy TVP i Polskiego Radia jest ograniczony, bo kandydatów mają w większości proponować uczelnie, których władze – jak wiadomo – są równie przychylne opcji konserwatywnej, jak Mirosław Czech czy Jan Hartman.
I jeszcze smutna puenta: to nie koniec majstrowania Platformy przy mediach publicznych. Plan zastąpienia abonamentu rtv powszechną opłatą, którą będzie uiszczał co miesiąc każdy podatnik, jest de facto wprowadzeniem utrzymywania przez obywateli mediów służących dziś wiernie PO. Czyż nie jest to ominięcie problemu z finansowaniem partii z budżetu? Tej jednej, jedynej partii oczywiście. (...)
Cały artykuł w 32. wydaniu Do Rzeczy.